Po głośnym Kowloonie i klimatycznej wyspie Hong Kong wybraliśmy się na Lantau Island, miejsca dla miłośników natury lub Disneylandu. My zrezygnowaliśmy z Disneylandu na rzecz singapurskiego Universal Studios i pojechaliśmy metrem prosto na stację Tung Chung, gdzie zaczyna się trasa kolejki linowej Ngong Ping 360. Byliśmy dość wcześnie i w obie strony załapaliśmy się na prywatne wagoniki, co nas bardzo ucieszyło, szczególnie gdy przy powrocie zobaczyliśmy wagoniki z przeciwnej strony wypchane ludźmi, a przed kasami kolejkę na godzinę-dwie czekania co najmniej. Oprócz standardowych wagoników można pojechać wagonikiem kryształowym czyli takim ze szklanym dnem. Doświadczenie zdecydowanie warte spróbowania, szczególnie, że można wykupić sobie opcję jazdy w jedną stronę wagonikiem kryształowym, a w drugą normalnym (142 HKD od osoby w dwie strony). Wagoniki wjeżdżają na sporą wysokość i widoki z góry są naprawdę fajne, a szklane dno daje wrażenie, że się lewituje. Agata miała lekki lęk wysokości, ale potem się przekonała, że chyba raczej dno się pod nią nie zapadnie:) Z góry było elegancko widać całą wyspę z lotniskiem, która powstała w sposób sztuczny. Jazda w górę i w górach zajęła około 25 minut. Przyjeżdża się prosto do miasteczka pamiątkowego Ngong Ping, gdzie nie ma nic poza nastawionymi na turystów sklepikami i restauracjami. Wszystko śliczne, tylko że strasznie drogie. Stamtąd idzie się nieduży kawałek do schodów prowadzących do górującego nad wszystkim Big Buddy. Każde szanujące się miejsce z Buddą ogłasza wszem i wobec, że ichni Budda jest największy z danego rodzaju: siedzący/leżący/stojący/złoty/kamienny/z brązu...itd. Ten jest niby największym siedzącym Buddą z brązu ustawionym na wolnym powietrzu. Widok z góry również imponujący. My trafiliśmy na lekką mgiełkę, ale nie narzekamy, bo ponoć do wczoraj w Hong Kongu ciągle lało. Po przejściu jeszcze kawałka można dojść do Wisdom Path- Ścieżki Mądrości-klimatycznego, spokojnego miejsca, a na przeciwko Buddy można od razu wejść do Po Lin Monastry. Wszystkie miejsca są darmowe, choć przy wejściu można zakupić coś co się nazywa Meal Ticket, jednak nie do końca rozpracowaliśmy na czym to polega. W każdym razie my nic nie płaciliśmy. Potem z wyspy Lantau wróciliśmy do centrum, a konkretnie wybraliśmy się na Ladies' Market, miejsce gdzie można kupić sporo różnych rzeczy, ale targowanie w najwyższym stopniu wtajemniczenia jest tu konieczne. Ceny, które są początkowo podawane przez sprzedających są totalnie z księżyca. Bez twardych negocjacji nie da się zejść do cen akceptowalnych, niższych niż w miejscach najbardziej turystycznych pokroju Victoria Peak. Ale gdy już się uda wytargować cenę, np 1/3 ceny początkowej to ma się sporą satysfakcję. Na koniec dnia rzutem na taśmę załapaliśmy się jeszcze do Tin Hau Temple. Podobna jest do Man Mo Temple, również ma na suficie zawieszone charakterystyczne kadzidła w kształcie wielkich spirali. Za 130-150 HKD można sobie wykupić zapalenie takiego kadzidła w intencji szczęścia własnego i rodziny. Do hostelu wróciliśmy na piechotę i przed padnięciem do snu podegustowaliśmy jeszcze miejscowe tanie piwo Blue Ice (na pewno lepsze od Bintanga). Maciek w jednym z marketów wyhaczył również piwo tasmańskie - butelka super, piwo bez szału.