Dzisiejszy dzień powitał nas chwalić Pana zdecydowanie lepszą pogodą. Alleluja! Do tego w kawiarni niedaleko naszej miejscówki czekała na nas kawusia (choć Maciek bluznierca oczywiście wzgardzil i poprosił o herbatę) i crossainty. Przy zamawianiu noclegu w Rzymie zorientowalismy się, że to najwyraźniej standard, bo mniej więcej 99% miejsc pod opcją "śniadanie w cenie" miało opis "śniadanie włoskie" co oznacza właśnie akcję pod tytułem: dostajesz voucher do pobliskiego baru, gdzie jak każdy szanujący sie Włoch wciagasz cappuccino lub espresso prawie przy barze albo faktycznie przy barze zagryzajac to kawałkiem ciasta francuskiego. Ponieważ to nie do końca jest typ śniadania, który preferujemy przy dłuższym lazeniu zaopatrujemy jeszcze w markecie Maćka w bułkę i szynkę, a Age w jogurt i jabłko i pewnie będziemy powtarzać ten rytuał do końca wyjazdu.
Teraz już tylko przewodnik w łapkę i zapuszczamy sie w miasto. Rzym jest pod tym względem wspaniały, że można dać się spokojnie zgubić w wąskich uliczkach, a i tak wyjdzie się na coś fantastycznego chlonac w międzyczasie włoski klimat.Tym sposobem dobijamy najpierw do Piazza Navona z Fontanną Czterech Rzek i Kościołem Sant Agnese in Agone, ktory z zewnątrz jest wielki, a w środku bardzo bogaty. Do jakiego rzymskiego kościoła byśmy zresztą na razie nie weszli, czy jest polecany w przewodniku czy nie, to są zawsze bardzo zdobione, z relikwiami świętych i dziełami wykonanymi przez takie nazwiska, że w każdym innym miejscu każdy z osobna byłby turystycznym hitem.
Plącząc się dalej uliczkami trafiamy na Largo di Torre Argentina, gdzie na środku placu stoją odsłonięte ruiny starożytnych świątyń. Na tym terenie jest też teraz schronisko dla kotów, których pełno łazi po ruinach. Kawałek dalej wchodzimy do kościoła Il Gesu, ktory ni huhu nam się nie zgadza z opisem z przewodnika, a potem docieramy do Placu Weneckiego, nad którym góruje Pomnik Vittoriano. Faktycznie wygląda jak coś pomiędzy tortem weselnym, a maszyną do pisania, ale nie jest aż tak kiczowaty jak myśleliśmy, a rozmiar robi wrażenie. Sam pomnik ma być na cześć zjednoczenia Włoch, pośrodku znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza, a w środku muzeu i różne instytucje. Z tarasu widokowego dobrze widać fora, w dali rysuje się już Koloseum, a z drugiej strony jest panorama na resztę starówki. Na ten niższy taras można wmaszerowac schodami za darmo. Na wyższy wjeżdża się windą za 7€ i to sobie już darowalismy. Dosłownie na plecach pomnika, bo przejściem z samego tarasu, stoi sobie niepozorny Santa Maria in Aracoeli, który w środku jest nietypowy ze względu na rolę krzysztalowych zyrandoli w wystroju. Taki kościół pod Agate;)
Ale idziemy dalej, Aga juz zaczęła nerwowo podrygiwac z tym Koloseum na horyzoncie, więc trzeba było się wpakować w Rzym antyczny. Przede wszystkim należałoby połamać na kole Mussoliniego za sam pomysł przebijania się z szeroką arteria samochodową przez sam środek światowego dziedzictwa, a potem parokrotnie to powtórzyć za realizację. Zapowietrzyć się można z oburzenia. Po drugie Rzym należałoby oczyścić z namolnych Arabów wciskajacych co 3 metry ewidentny hit jakim jest teleskopowy kij do robienia zdjęć selfie oraz parasolki (pozujacy do zdjęć poprzebierani starożytni Rzymianie raczej dodają kolorytu niż przeszkadzają). A po trzecie żal straszny, że kawał forów tuż przed Koloseum pozaslaniany plachtami, bo coś tam z metrem robią. Odliczajac to wszystko, byliśmy bardzo szczęśliwi. Straszono nas, że to w sumie nuda, bo kupa ruin. Hmm...powiem tak: nie jara nas może oglądanie jakichś pozostałości rzymskich ruin powiedzmy np. w Austrii. Ale te tutaj? Preciez to najrzymskiejsze z rzymskich rzymskie ruiny;) Jak mogą nie jarać? Część forów jest do obejrzenia za darmo: fora carskie, kolumna Trajana. Te po lewej patrząc w stronę Koloseum. Te po prawej czyli Forum Romanum i Palatyn zwiedza się po zakupie łączonego biletu w Koloseum, który uprawnia do wejścia we wszystkie 3 miejsca jednorazowo kazde, ale w przeciągu 2 dni. Kosztuje to 12€. No to dawaj na to Koloseum! Dość niesamowicie chodzi się po miejscu, o którym się tyle naczytalo i naogladalo. Maciek był trochę niepocieszony, bo nie do końca był sobie w stanie wyobrazić jak to wszystko wyglądało kiedyś: w marmurach, zdobieniach i pełnym wymiarze. Ale wrażenie swoje robi. Ludzi sporo pomimo późnego listopada. Arenę można obejść dookoła z niższego i wyższego poziomu. W środku widac kawałek imitujacy zakrytą powierzchnię areny, ale większość odsłania system sal i korytarzy pod areną.
Forum Romanum decydujemy się obejrzeć następnego dnia. Powód? Głód! Zaszywamy się znów w mniejsze uliczki szukając jakiejś przyjaznej knajpki. Znajdujemy taką, której kelnerka była 100% spełnieniem wszystkich stereotypach o Włoszkach, gadała jak najeta, była bardzo goscinna, otwarta, zabawna i w ogóle nas ujęła tak, że płacąc rachunek uznaliśmy, ze to prawie jak zapłacenie za typowo włoskie doświadczenie i bardzo nam się to podobało. Zaserwowane: makaron wlasnej roboty z sosem w stronę bolognese i klopsikami mielonymi oraz canelloni z ricotta i szpinakiem w sosie pomidorowym plus białe wino chlupniete od serca. Mieliśmy świetny humor do końca dnia;)
Powoli wracamy wspinając się na Kwirynal. Stąd już rzut kamieniem od Fontanny di Trevi, która okazuje się zgodnie zresztą z zaslyszanymi pogloskami w totalnym remoncie. Wody nie ma, to jak tu wrzucić monetę na powrót do Rzymu? Rzucsmy i tak. Na sucho. Zeby trochę osłodzić rozczarowanie turystom otwarto kładkę, którą mozna podejść do restaurowanych rzeźb. Ale cóż z tego, jak skończą i tak trzeba będzie wrócić. Kupujemy sobie rożek pieczonych kasztanów, nigdy wcześniej ich nie jedliśmy. Smakują trochę jak orzechy, a trochę jak ziemniaki, ciężko określić. Znow zaczyna padać.
Na koniec wpakowujemy się jeszcze do bardzo ciemnego Santa Maria sopra Minerwa i do Panteonu. Olbrzymia kopuła Panteonu powala, nie możemy oderwać od niej wzroku. Ku naszemu zdziwieniu oko pośrodku okazuje sie być dziurą. Do wnętrza pada deszcz. Byliśmy pewni, ze jest tam szkło, a tymczasem środek świątyni jest odgrodzony, zeby ludzie nie poslizgneli się na mokrym marmurze.
Na koniec parę spostrzeżeń i przemyśleń:
Wszystkie kościoły były za darmo, hurra!
Na ulicach jeśli ktoś jest ubrany tylko w bluzę bo koło południa temperatura podskakuje do 18 stopni: to turysta. Włoch ciśnie w puchowce. A japonski turysta w japonkach i krotkich spodenkach.
Jesli kiedyś ktoś się zastanawiał jak my, dla kogo niby produkowane są samochody Smarty odpowiedź brzmi: dla Rzymian. Nigdy w życiu nie widzieliśmy takich ilości Smartow, Fiatow 500, Pand i Mini. Przy nich mała Corsa wyglada jak kolubryna. Wciskają sie wszędzie parkujac na centymetry (i zeby wyjechać podejrzewam, że naprawdę muszą sie wzajemnie delikatnie popychac o zderzaki, bo przecież nie wyfruwaja). Oprócz zatrzęsienia aut dwuosobowych widzieliśmy dziś nawet jednoosobowe...
Zazdrościmy Włochom sklepów firmowych Lindt. A nasze wagi dziękują niebiosom, że ich nie ma w Trójmieście.