W drodze na południe zatrzymujemy się w okolicach Perastu, żeby popatrzeć na dwie urocze wysepki. Potem kierujemy się już do Kotoru. Tam kręcimy się chwile po starym mieście, ale że jesteśmy ambitni to pakujemy się od razu na twierdzę i pniemy stromo pod górę do flagi, która powiewa wysoko nad miastem. Pot się z czoła leje, kamienie śliskie i obsuwają się, a Agata ma lęk wysokości. W pewnym momencie pojawiła się koło nas para wspinająca się: on w japonkach, ona w szpilko-klapkach na sporym obcasie. A my się martwiliśmy, że nasz sandały turystyczne nie są dobre do wspinaczki... Zasuwamy dobrą godzinę, ale widoki z góry zdecydowanie są tego warte. Można siedzieć, patrzeć i nie schodzić... W końcu czas nas przegania z góry, turlamy się na dół i kręcimy jeszcze chwilę po wąskich uliczkach.