Jeszcze jeden dzień w Helsinkach - przeznaczony na bieganie po muzeach i podziwianie obrazów, o których dopiero co nam mówili na studiach. Kiwamy głową ze zrozumieniem. A w Helsinkach zaczyna się szaleństwo Walpurgii. Większość pomników - nawet misio przed muzeum nastrojowym- zostaje przystrojone białymi czapeczkami studenckimi. Popołudniu na ulicach zaczynają pojawiać się młodzi ludzie poubierani w jakieś dziwne kombinezony. Kombizony są jednokolorowe, ale te kolory różnią się u różnych ludzi. Niektórzy są dodatkowo poobszywani jakimis naszywkami. W końcu nie wytrzymujemy i pytamy jednego z nich o co chodzi. A chodzi o to, ze ludzie w kombinezonach to studenci, różne kolory oznaczają różne szkoły, z których są (każda szkoła ma swój kolor), a naszywki pochodzą z różnych imprez studenckich. Im więcej naszywek - tym bardziej aktywny student;) Przez miasto przejeżdżają ciężarówki wypełnione śpiewającymi zgrajami studentów. Popołudniu wszystkie ogródki na ulicach już wypełnione, a ludzie zaczynają się rozkładać w parkach i na trawnikach. Sporo piją. Gdy wracamy wieczornym pociągiem z Helsinek do Turku przyczepia się do nas takiż właśnie podpity Fin i próbuje do nas zagadywać w 3 językach: po szwedzku, fińsku i angielsku. Całą drogę udajemy, że śpimy:P W Turku też świętowanie na całego. Szybko niestety przeradza się w zbiorową popijawę, ulice robią się coraz bardziej zaśmiecone...