Za długo się szczęściem z czystego pokoju nie cieszyliśmy. Rano zamordowaliśmy 2 karaluchy i jedno coś. Cóż… Odespanie nam pomogło i motywowało nas dodatkowo to, żeby jak najszybciej ruszyć się z Kowloonu. Capnęliśmy jakieś bułki w 7 eleven i wsunęliśmy na promenadzie na świeżym powietrzu. Potem zaraz obok poszliśmy do Star Ferry i za całe 3 HKD za osobę szybko i w bardzo przyjemny sposób dostaliśmy się na wyspę Hong Kong do Central. Tam o dziwo, pomimo że zabudowania praktycznie takie same jak na Kowloonie (no może parę biurowców więcej): nie śmierdziało nic a nic, nie spotkaliśmy żadnego Hindusa, który by nas dręczył, a do tego to, czego nam strasznie brakowało – stragany uliczne z chińskimi pamiątkami i zamiast jubilerów i podejrzanych jadłodajni mini-galeryjki z chińskimi smokami, posążkami buddy i tego typu cudeńkami, super po prostu. Od razu nam się nastroje poprawiły, właśnie tego oczekiwaliśmy od Hong Kongu. Najpierw wdrapaliśmy się do świątyni Man Mo Temple, z takimi świderkami zwisającymi z sufitu (okazało się, że to kadzidła), gdzie było głośno od modłów z muzyką i bardzo klimatycznie. Potem już zadowoleni powędrowaliśmy do dolnej stacji Peak Tram jadącego na wzgórze Victoria Peak z punktem widokowym, gdzie kupiliśmy wjazd w tą i z powrotem, bez wejścia na Sky Terrace, co okazało się końcowo trafnym wyborem. Kolejka jest fajna, wjeżdża na górę pod bardzo dużym kątem, w ulotce twierdzą, że max 27 stopni, choć nam się wydawało, że z 45. Na miejscu sporo atrakcji dla odwiedzających, podobało nam się. Martwiła nas tylko pogoda, bo od samego rana było spore zamglenie, trzymała nas tylko nadzieja, że z czasem się jakoś rozejdzie. Ale gdzie tam, zanim się wtarabaniliśmy na jakieś miejsce z widokiem lunął mocny deszcz i zaczęło porządnie grzmieć. Przeczekaliśmy w Pacific Coffee, takiej azjatyckiej wersji Coffee Heaven, Aga była szczęśliwa, bo dostała kawę, a potem można było skorzystać z internetowej mini-kawiarenki, gdzie skwapliwie pozaznaczaliśmy zdjęcia na mapie geobloga, bo to okazało się największym wyzwaniem dla wolnych sieci lotniskowych (choć na tę na lotnisku w Hong-Kongu nie możemy narzekać, eleganckie darmowe Wi-Fi). Popołudnie zajęło nam dojechanie na lotnisko z wszystkimi bajerami. Ogólne wrażenie takie, że Hong Kong Island bajer, Kowloon totalna porażka, szczególnie w rejonie ChungKing Mansions. Dzień nam się bardzo podobał, do takiego Hong Kongu chętnie wrócimy za miesiąc, choć pewnie rozważymy zmianę noclegu. Problem tylko z tym, że przy tanich noclegach zbytniej alternatywy nie ma…:/ Zobaczymy. Chorujemy jeszcze niestety, kaszel nie chce zejść, a nie pomagają przy tym mocno przesadzone klimy w każdym możliwym miejscu ustawione chyba na 10 stopni:/ Gdy się idzie ulicą to tylko wieje lodowatym powiewem po nogach z każdego sklepu i przy takich różnicach temperatur raczej marne szanse na szybkie wyzdrowienie. Na razie szykujemy się do odlotu do Bangkoku z Air Asia, mamy nadzieję, że nam dadzą na lotnisku wizę:)