Dziś była wycieczka w dzicz:) Wykupiliśmy sobie wycieczkę (850 bahtów za osobę, w tym wstęp do Parku Narodowego, spory obiad, woda, po pamiątce) do dżungli, żeby było inaczej. W busiku była bardzo wesoła gromada zebrana z innych miejsc, oprócz nas para z Tajwanu, druga z Meksyku, trzecia z Rosji i Duńczyk oraz przewodniczka o niewymawialnym imieniu, na którą można było wołać Apple.Tajwanka, nauczycielka angielskiego rozkręciła cały busik i zaczęły się rundki w stylu, jak robi pies w każdy z krajów? Woof-woof, hau-hau, goof-goof? A który kraj ma najlepszy przelicznik na 1 bahta? A kto co robi? Było na tyle sympatycznie, że pod koniec zdjęcia robione były już ze wszystkich aparatów, poszła rundka z wymianą e-mailów i będzie przesyłanie:) Na dzień dobry była świątynia Jaskini Tygrysa, Tiger Cave Temple, choć tygrysów tam nie było. Mieliśmy godzinę i każdy miał opcję - iść pozwiedzać świątynię blisko albo gramolić się 1237 schodów w górę na punkt widokowy przy świątyni na szczycie skały. Grupa hardcorowa- praktycznie wszyscy pobiegli się wspinać po schodach - faktycznie dały w kość, słońce przygrzewało i Agata miała chwile mocnego zwątpienia, ale końcowo Maciek wciągnął ją na samą górę. Widok faktycznie niczego sobie i Budda siedzi złoty. Zbiegnięcie w dół trochę też zajęło, bo jak potem przewodniczka powiedziała, różnica w wysokości między startem a szczytem to 600 metrów, więc totalnie padnięci po powrocie pakujemy się dalej. Do następnego punktu, hot springs czyli gorących źródeł trochę trzeba było jechać. Woda była przejrzysta i miała 40 stopni ciepła - chętnie byśmy wskoczyli, ale poparzona wczoraj skóra piekła, więc poprzestaliśmy na wymoczeniu nóg, a reszta ekipy wskoczyła do wody. Odbiliśmy to sobie przy ostatnim przystanku - Szmaragdowym Jeziorku, Emerald Pool. Szło się do niego przez dżunglę, z wszystkimi atrakcjami typu palmy, chrakterystyczne odgłosy, wielkie motyle, jaszczurki i odrobiną deszczu, która w sumie w tym cieple była przyjemna. Jeziorko jest super - ma piękny kolor i bardzo fajną temperaturę, spływa do niego kilka małych wodospadów. Końcowo stwierdziliśmy, że bardzo nam pasuje to, że przyjechaliśmy w low season - ludzi mniej, wycieczki i noclegi sporo tańsze, a pogoda w sam raz. Krabi też było dobrym wyborem- wprawdzie nie leży przy samym morzu jak Ao Nang, ale my przy naszym krótkim pobycie nastawialiśmy się na konkretne miejsca i atrakcje, do których i tak trzeba wykupywać wycieczki. A te są często tańsze w Krabi, tak jak i noclegi. No i mamy sporo bliżej do lotniska. Dziś popróbowaliśmy jeszcze zupki z trawą cytrynową, a na śniadanie micha świeżych owoców z jogurtem:) Planujemy skoczyć jeszcze na night market, a jutro z rana szykujemy się już do Singapuru.