Ostatniej nocy w Krabi rozszalała się burza i lało dość mocno, ale na szczęście do Singapuru dolecieliśmy wczoraj bez większych problemów. Mieszkamy u znajomych rodziców Agaty, Polaków, którzy mieszkają tu od dwóch lat i dzięki temu mamy też dobrych przewodników, a po przylocie przywitały nas michy pysznych owoców. Było wszystko : liczi, papaja, mango, świeży ananas, zółte kiwi i nie wiadomo co jeszcze:P Ale nie było jeszcze gwoździa programu, symbolu Singapuru: duriana. Poszliśmy sobie na niego zapolować wieczorem. Durian słynie z tego, że niesamowicie ponoć śmierdzi, tak że nawet zabronione jest przewożenie go transportem publicznym, ale znajomi, którzy tu bywali kazali koniecznie spróbować. Ku naszemu zaskoczeniu nie śmierdział wcale tak, jak się obawialiśmy (a może się przyzwyczajamy), więc byliśmy zbudowani, ale konsystencję miał bardzo dziwną i nie podpasował nam, bo w smaku był jak smażona cebula z cukrem. Kwestia gustu zapewne. Podpasowało nam natomiast indyjskie jedzonko z budki:) Mieliśmy poza tym przykazanie, żeby bardzo patrzeć pod nogi jak idziemy i nie kopać niczego co by leżało na/przy chodniku. Singapur oczywiście słynie z wysokich kar za śmiecenie, ale tu chodziło o coś innego: otóż Chińczycy obchodzą teraz miesiąc, w którym czczą zmarłych, tak jak nasze Wszystkich Świętych i robią na ulicach małe ołtarzyki, palą kadzidełka i w dużych beczkach palą też pieniądze (nie prawdziwe, tylko specjalnie do tego kupowane w sklepach). Nie wolno tego co po tych uroczystościach zostanie kopnąć albo trącić, bo przynosi ponoć pecha. Dzisiaj odespaliśmy i pojechaliśmy na wyspę Sentosa, która jest miejscem, gdzie znajdują się koło siebie wszystkie możliwe atrakcje: Park Universal Studios, Adventure Park, masa sklepów, świat podwodny, królestwo insektów itd itp - żeby wszystko zobaczyć potrzeba chyba z tydzień. Porusza się po niej Sentosa Express (jednorazowa opłata 3$ singapurskie) My na razie wykupiliśmy sobie na poniedziałek bilety do Universal Studios, żeby mieć tam cały dzień (66 $ singapurskich za wejście jednodniowe w tygodniu) i pojechaliśmy na plażę, gdzie jest najbardziej na południe wysunięty punkt kontynentalnej Azji. Ian pojeździł też na zjazdach na linie, zjazdach z góry pojazdami itd Wszystko świetne i zachęcające, ale na przeciętną kieszeń drogie (ok 20-30$ singapurskich czyli 50-75zł od 1 atrakcji typu zjazd na linie za osobę). Przeszliśmy się też do kolejnego symbolu Singapuru - na wyspie stoi wielki Merlion, a idzie się do niego wzdłuż rzeźbo-fontanny jak w Barcelonie:) Na wyspę transport kursuje dość długo, ale nie ma szans wszystkiego zobaczyć jednego dnia. Agata wróciła poudzielać się towarzysko z ciocią i Ianem, a Maciek z wujkiem pojechali jeszcze oglądać wystawę z najnowszą elektroniką;)