W nocy i rano przez Singapur przewaliła się spora burza. Postanowiliśmy się więc wybrać tam, gdzie nawet deszcz by nam nie zepsuł do końca zabawy, choć jak się okazało, w ciągu dnia już nie padało. Pojechaliśmy fioletową linią do Chin:) Znaczy konkretnie do singapurskiego Chinatown - wystarczy zmieszać dużo czerwonego koloru, Buddę, lampiony, chińskie znaczki i odrobinę kiczu i można sobie mniej więcej wyobrazić jak tam wygląda:) Nam się bardzo podobało - mnóstwo lampionów, chińskie melodie, duża, piękna świątynia, mili mieszkańcy, kolory, spory wybór, choć za dużo nie kupowaliśmy. Większość produktów i pamiątek była taka sama jak w Hong Kongu tylko, że średnio 2 razy droższa, choć i tak na warunki singapurskie - tania. Wynaleźliśmy tylko te pamiątki, które koniecznie, koniecznie musiały być z Singapuru i zapolowaliśmy na perfumy, które w Chinatown można tanio kupić, szczególnie jeśli się kupuje dla siebie do użytku, a nie na prezent, bo są sposoby, żeby wtedy jeszcze zbić cenę. W każdym razie tyle ile euro na lotnisku np w Moskwie trzeba dać za daną buteleczkę, tyle mniej więcej brali tutaj w dolarach singapurskich (obecnie kurs to około 2,4zł za 1 dolara sing.). Klimat nam się bardzo spodobał, no i w tej świątyni poczuliśmy się już mocno azjatycko faktycznie. Tylko że jesteśmy dziabdziaki i zapomnieliśmy wziąć aparatu do plecaka... stąd muszą wystarczyć dziś nasze słowa zamiast zdjęć. Maciek próbował coś łapać komórką, ale dopiero w domu będziemy w stanie ocenić co z tego wyszło. Były też świątynie hinduskie i sporo Hindusów na ulicach - dla nas zupełna nowość, dopiero w Singapurze się na nich tak naprawdę natknęliśmy. Świątynie zupełnie inne, kolorowe, pełne postaci, a hinduskie kobiety w cudnych strojach, z kwiatami we włosach. No to żeby było bardziej hindusko, znów fioletowa linia MRT i przystanek Little India - a tu zupełnie inny świat, ulice pełne Hindusów o bardzo ciemnej cerze, wszędzie sklepy z ciężką złotą biżuterią lub wypełnione tanimi błyskotkami, stragany z kwiatami, ciuchy, kadzidła, słonie w cekiny, garnki. Myślę, że przynajmniej odrobiny klimatu Indii daliśmy radę posmakować. Zaraz obok zaczyna się też dzielnica arabska i stoi centrum Mustafa, jedyne centrum handlowe w Singapurze otwarte 24h na dobę. W środku jest istna dżungla, bardzo wąskie przejścia, kilka pięter ściśniętego bardzo mocno supermarketu, gdzie samych półek ze słodkościami było chyba z 20 rzędów, tłok i hałas. Ale ceny chyba faktycznie dość przystępne:) Obiad był u Hindusa, a teraz trochę relaksu:)