Ano tak. Zostaliśmy milionerami - wystarczyło wypłacić trochę gotówki z ATM, bo 10 000 IDR to około 3,5zł obecnie. Bardzo nam z tym dobrze:P Zgodnie z zapowiedzią ostatnie 2 dni minęły nam dość leniwie, w końcu się wyspaliśmy, śniadanie jedliśmy na spokojnie i posiedzieliśmy nad basenem rankiem. Bo jak się okazuje chyba pora deszczowa zaczęła się przedwcześnie. Codziennie do 13 jest ładnie i świeci słońce, a popołudniu nadciągają chmury i tylko 1 dzień nie padało, a tak to leje porządnie i uciążliwie. Jak się dało to pływaliśmy i opalaliśmy się, jak nie to chowaliśmy się z książkami pod dach i w sumie było nam dobrze- takie dni też są potrzebne:) Dzisiaj natomiast zebraliśmy się na ulicę zakupową - Marlioboro. Rikszą:) Rikszarz bardzo dzielny, dowiózł nas gdzie chcieliśmy i nie zadyszał się tak jak się obawialiśmy. Jazda dość spokojna choć zdarzały się momenty typu wjeżdżanie na przeciwny pas wolnym tempem, żeby skręcić. Widzieliśmy też rikszę wyładowaną dwójką dorosłych i trójką dzieci na kolanach. Dzieciaki otwarte, machają i się śmieją. A jak nas jakaś grupka maluchów z dorożki dostrzegła to zaczęli na pół ulicy krzyczeć "Good morning! How are you?!", Na miejscu tłumy i mnóstwo stoisk, wszędzie batik, batik, batik, materiały typowe dla Jawy i wszystko co się da z nich zrobić, drewniane bransoletki, piszczałki, jedzenie. Powrotna droga już autobusem, bo autobus to 3000/os, a za rikszę biorą 20 000. Po powrocie poszliśmy pomoczyć się na basen i właśnie zastanawialiśmy się, czy tylko niemiecki i francuski będziemy wokół słyszeć, gdy nagle usłyszeliśmy mowę ojczystą. Dopiero tutaj udało nam się spotkać Polaków - Martę i Darka, których jak się okazało, mieliśmy już "obczytanych" na geoblogu z powodu ich wyprawy do Tajlandii. Było bardzo miło, poszliśmy sobie wspólnie na jedzonko i wieczorem posiedzieliśmy chwilę przy miejscowym piwie Bitang (które w ogóle się nie umywa do tajskiego Changa). Nie za długo, bo Marta i Darek mają jutro brutalną pobudkę na Borobudur o 4 nad ranem, jak my kilka dni temu, a my o 8 ruszamy się w końcu z Yogyi w stronę Bali. Po drodze mamy wulkan i zajmie nam to łącznie zapewne ze 3 dni. Z ciekawych miejsc zaliczyliśmy dzisiaj Ministry of Coffee, na które Agata się od początku zaczajała, gdzie była kawusia i pyszna jawajska herbata (z jaśminem!), koncert Michaela Buble na ścianie i gekony polujące na suficie. A z zaskakujących obserwacji - często do napojów dają słodzoną wodę w miseczce, jeśli komuś jest mało słodko, a w sklepach oprócz Fanty we wszystkich smakach (truskawka, jagoda, do wyboru) można dostać balsamy wybielające - dokładnie odwrotnie niż u nas, im tu chodzi o to, żeby być jak najbielszym, jest nawet wersja dla panów;)