Fakt, snu praktycznie nie zaznaliśmy, została nam Jawa:) Zgodnie z planem wykupiliśmy sobie wycieczkę na wulkan Bromo z noclegiem i transferem na Bali za 400 000 IDR od osoby. Podróż miała trwać 11 godzin, trasę na oko oceniamy na ok. 400km. Jeździ się na centymetry i wyprzedza poboczem:P Jawa jest zielona. Bardzo zielona. I piekielnie zakorkowana. Z naszych 11 godzin zrobiło się końcowo 16, wydaje nam się jednak, że święta zrobiły swoje i ludzie po prostu wracali do domów, jak u nas, bo wszędzie wielkie korki i policjanci. I tak mieliśmy chyba szczęście, bo Natasza, Słowenka, którą poznaliśmy na wycieczce jechała przed samymi świętami z Dżakarty do Yogyakarty, też miało być 11 godzin, wyszło 26. W każdym razie zanim dotarliśmy serpentynami do naszego hostelu była prawie 1 w nocy. Niebo się przetarło, ale gwiazdy już zupełnie inne niż u nas, choć Oriona udało się wypatrzyć. W hostelu mieliśmy całe 2 godziny snu, bo już o 3 nad ranem wyjeżdżaliśmy, żeby zobaczyć wschód nad Bromo. Opcje wycieczkowe były dwie: można było iść z buta na punkt widokowy (3 godziny drogi, więc trzeba by ruszać po ciemku bez minuty snu) lub do krateru (godzina), więc trzeba było dokonać wyboru czy chce się zobaczyć jedno czy drugie. Opcja druga oznaczała dodatkowe 80 000 IDR (wliczone już w te 400 000) i jeepa, który zawoził najpierw na punkt widokowy, a potem do krateru, więc można było zobaczyć oba miejsca – wybraliśmy tę drugą opcję. Z jeepem było słabo, wkręcili nam, że zepsuty, więc się trochę wkurzyliśmy. Zawieźli nas końcowo minibusem i udało się zobaczyć wschód słońca z widokiem na Bromo (choć dopiero, gdy zaczęło się robić jasno zorientowaliśmy się, w którą stronę mamy patrzeć) i nieczynny już drugi z wulkanów, Batok. Robiło wrażenie, szczególnie, gdy się wulkan pierwszy raz widziało z tak bliska. Było zimno, więc poubieraliśmy się w polary, a w hostelu proponowali nam nawet wełniane szaliki i czapki, ale my przecież jesteśmy bardziej przyzwyczajeni do chłodu niż tutejsi. Sporo zresztą lokalnych również oglądało wschód i okazało się, że jesteśmy tuż po wulkanie największą atrakcją. Podchodzili do nas i grzecznie pytali, czy nie zgodzilibyśmy się na wspólne zdjęcie- pojęcia nie mamy, czemu byliśmy tacy fascynujący. Potem znów nas wpakowali do minibusa i zawieźli w pobliże krateru, kawałeczek trzeba było dotuptać obok świątyni, a potem wspiąć się po skałkach i ok.200 schodach. Za wjazd na teren parku narodowego brali dodatkowo po 25 000 IDR od osoby. Przy parkingu jeepów cała masa ludzi z koniami proponujących przejażdżkę pod same schody. Droga pod górkę, więc szybko zrobiło się ciepło i pozbyliśmy się polarów. Doświadczenie naprawdę fajne – można zajrzeć do krateru i zobaczyć jak tam się w środku chmura kotłuje. Do hostelu wróciliśmy o 8.30, mieliśmy chwilę na śniadanie i prysznic i zwieźli nas wszystkich z różnych hosteli do jednego punktu, a potem powsadzali do różnych autobusików, które miały nas porozwozić, gdzie tam sobie kto życzył (było kilka opcji, można było wrócić do Yogyi albo poprosić o odstawkę do Surabayi lub gdzieś na Bali – Gilimanuk, Lovina albo Denpasar. Rozwożenie wliczone w cenie, tak samo jak hostel i śniadanie).