W Warszawie jest Wilanów, w Paryżu Wersal, a w Wiedniu jest Schonbrunn. Prawie pod samo wejście zajeżdża się zielonym metrem. Zwiedzać można apartamenty i rozległy park ciągnący się za pałacem wraz z różnymi atrakcjami. Kombinacji biletowych jest wiele: można zwiedzić tylko część udostępnionych sal (22) albo wszystkie (40). Można też kupić którąś z wersji biletów łączonych: my zdecydowaliśmy się na tzw. Classic Pass za 18.5 euro, z którym obejrzeliśmy wszystkie sale, mieliśmy wstęp do Kronprinzgarten, wejście na taras widokowy na Gloriette i wstęp do Labiryntu. Mówiąc szczerze 3 atrakcje ogrodowe były w sumie całkiem fajne, ale bez wielkiego szału, można je odpuścić. Widok na pałac jest a tarasu Gloriette tylko odrobine lepszy niż z jej parteru, a Labirynt w sumie najlepszy jest dla dzieciakow, ktore gonia sie miedzy zywoplotami i korzystaja z gier ustawionych w labiryncie: lustrzanego kalejdoskopu czy skakania po stopniach wydajacych dzwięki. Duza część parku jest ogólnie udostępniona dla wszystkich, tylko wejścia do atrakcji są płatne. Oprócz tych już wymienionych jest też np. powozownia, zoo czy dom deserów, w którym dostaje się przepis i próbkę apfelstrudel, który jednak nas nie pociąga, bo ma w środku RODZYNKI (ble!). W samym pałacu dostaje się w cenie biletu audioguide (jest nawet po polsku!). Można wykupić krótszą z tras, jednak my uważamy, że dłuższa jest warta zachodu, bo takim ludkom jak nam daje dużo informacji i punktów odniesienia do zwiedzania reszty Wiednia: łatwiej wtedy skojarzyć osoby, fakty, daty. Już teraz mieliśmy dużą radochę widząc na obrazach na ścianach wkomponowane w tle korony, które wczoraj widzieliśmy w skarbcu. Są na tyle charakterystyczne, że łatwo je rozpoznać. Chodząc po salach jest się trochę przerzucanym po epokach, ale głównie apartamenty cesarskie są urządzone w odwołaniu do 3 okresów: rządów Marii Teresy, odniesień do Napoleona, no i oczywiście czasów Franciszka Józefa i Sisi. Całość zwiedzania pałacu zajmuje godzinę. Zwiedzanie parku zajmuje ile się komu podoba, bo może i resztę dnia, w różnych miejscach są fontanny, oczka wodne, "ruiny rzymskie" itd. Jest też dużo wiewiórek, w tym innych niż w Polsce ciemnych, prawie czarnych. W którejś alejce spotykamy starszego pana, Polaka, który 27 lat temu musiał wyemigrować (z Gdańska zresztą) i od tego czasu mieszka w Wiedniu. Widać, że jest stałym bywalcem, wiec doskonale wie jak sie zachować, żeby zwierzaki podeszły bliżej. Daje nam pokruszone migdały do ręki, a wiewiórki same przybiegają, gramolą się na kolana, na ramię. Prawie jak oswojone, wspinają się po nogawkach i u pana wręcz szukają smakołyków po kieszeniach, zbierają od niego migdały trzymane w zębach. Siedzieliśmy z tymi wiewiórkami chyba z godzinę, czasem było ich z 10 na raz, pojawił się dzięcioł, a Adze nawet sikorka przyleciała skubnąć okruszki z ręki. No i po co nam jakieś zoo? Popołudniu wracamy do centrum. Kulamy się spokojnie w okolicach Opery, oglądamy kościół Karola Boromeusza i idziemy jeszcze do krypt Habsburgów u Kapucynów. Wejście 5.5 euro od osoby. Trumien sporo, dużo dziecięcych, nawet takich opisanych "bezimienna księżniczka". Najokazalsze są trumny cesarza Karola VI oraz osobno ustawiony wielki i bogaty nagrobek Marii Teresy. W jednej z ostatnich sal ustawione są najbardziej obłożone kwiatami trumny Franciszka Józefa, Sisi i ich syna, księcia Rudolfa, który popełnił samobójstwo. Przy Sisi są nawet zostawione dziecięce rysunki. W przewodniku wyczytaliśmy dziwną rzecz: że wg rytuałów pogrzebowych Habsburgów, ich ciała składane są w kryptach u Kapucynów, serca w srebrnych urnach u Augustianów (jest ich 54), a wnętrzności (!!!) w kryptach katedry św. Stefana... nie do końca rozumiemy co za tym stoi, ale że kościół Augustianów jest tuż obok, idziemy sprawdzić czy to prawda. Okazuje się, że tak, choć miejsce z urnami już dziś niedostępne (za późno), a poza tym płatne 2.5 euro. Do domu wracamy ze stacji metra Karlsplatz, jedynej gdzie łączą się 3 linie metra. W przejściu zauważamy coś jakby lustra, z opisem i wyświetlonymi liczbami, które na niektórych lustrach są stałe, na innych zmieniają się bardzo szybko. Naszym kiepskim niemieckim próbujemy zrozumieć: "Ilość dni do momentu, kiedy Czarnobyl będzie znów zdolny do zasiedlenia" albo "Ilość sznycli zjedzona w Wiedniu od 1 stycznia". Niepokojąca jest dłuuuuuga i bardzo szybko zmieniająca się liczba, której opis rozszyfrowaliśmy dopiero z pomocą google translator: "Światowe wydatki na zbrojenia w euro".