Wpis taki zbiorczy, żeby opisać trochę to co poza samym Wiedniem. Nocujemy u Konrada w Wiener Neudorf, choc dosłownie 3 domy dalej bez żadnej widocznej granicy zaczyna się już Mödling, o czym informuje tablica na środku osiedlowej drogi. Oba miasteczka Adze kojarzą się już odrobinę z Włochami, śliczne małe rynki, oświetlone wieczorem starówki, przytulne restauracyjki i kawiarnie z ogródkami, w których siedzą do późna ludzie, czysto, ładnie, uroczo. Skomunikowane dobrze z centrum, są i markety i naprawdę ekskluzywne sklepy, są stare kościółki i są domki z kwiatami w oknach. Pierwszego wieczoru Konrad zabral nas na spacer po Mödling i prawdopodobnie niczym nie ustępował on spacerem po gdańskiej Długiej czy po jakimś włoskim miasteczku. Drugiego wieczoru zabrał nas do swojego ulubionego heurigera, który z kolei jest już w Wiener Neudorf. Heuriger to bardzo ciekawy austriacki, szczególnie wiedeński wynalazek. W innych partiach Austrii króluje oczywiście piwo i sznaps, ale w okolicach Wiednia jest sporo winnic i tu pije się przede wszystkim wino. Najlepiej w heuriger- to zazwyczaj rodzinny bardzo swojski interes, prowadzony w przytulnych podwórkach. Właściciele sprzedają w nim wino z własnych zbiorów, najchętniej młode, za niewielką cenę. Za niecałe 2 euro można próbować po kieliszku różnych win lub- jak to my zrobiliśmy-uderzyć w swego rodzaju "drinki". Wyjątkowo przypadł nam do gustu erdbeerbowle, który wygląda jak kompot truskawkowy, przypomina trochę poncz, bo pływają w nim owoce, ale jest mocno alkoholowy- mama Konrada ma nam dać przepis to dowiemy się z jakiego powodu. Można też wypić G-Spritzer, czyli wino zmieszane na pół z wodą mineralną gazowaną, świeżo wyciskany sok z winogron (bezalkoholowy) lub inny napój składający się w połowie z wina w połowie z austriackiej "lemoniady"- Almdudlera. To niby jest przysmakiem ziolowym, ale mowiac szczerze nie czuc tego, wyglada trochę jak wyblakla cola, ale jest pyszna i nigdzie nie widzieliśmy jej jeszcze poza Austrią. Poza tym serwowane jest swojskie jedzonko i na ciepło i w formie zimnego baru- Maciek zamówił więc w końcu wiener schnitzel, który mu bardzo podszedł, razem z sałatką ziemniaczaną, która też nas trochę zaskoczyła: spodziewaliśmy się na modłę niemiecką śmietany, czy nawet odrobiny majonezu, a tu po austriacku okazało się że sałatka jest na zimno z oliwą z oliwek i octem jabłkowym. Poza tym zamówiliśmy sobie pieczywko z talerzem różnych past kanapkowych - pycha! Atmosfera jest bardzo swojska, bywalców sporo nawet w tygodniu, podobało nam się tam bardzo. Szkoda, że nie da się tej instytucji przenieść na ziemie polskie;) Swoją drogą heurigery w mieście są 3 i mają odgórnie narzucone otwarcie, w sensie każdy z nich jest wg planu po kolei przez tydzien otwarty, a kolejne 2 zamkniet. Na specjalnej rozpisce sprawdza się, który z heurigerów w tym tygodniu jest otwarty. Oferta też się zmienia, bo dużo zależy od tego w jakim czasie sezonu się przyjdzie, jakie wino już dostępne, często podobno można kupić takie jeszcze pracujące, że gdy się bierze na wynos to strach żeby butelka nie wybuchła;)