Pooszukujemy trochę na geoblogu. Podróż zaczyna się standardowo w Gdyni, ale jako ze wylot mamy z Modlina, to po drodze zahaczamy o Łódź, gdzie jest jeszcze przez kilka miesięcy możliwość noclegu u siostry i omc (o malo co) szwagra Agaty. Ale nie ma co na to robić osobnych wpisów;) Głównie świętujemy, bo i jest co: urodziny Emila, no i ich zaręczyny. Więc jeszcze przed dostaniem się do Włoch objadamy się domowej pizzy (Emil robi konkurencję włoskim pizzeriom) i opijamy wina.
Gwoli wyjaśnienia: wakacje o tak dziwnej porze roku zostały de facto wymuszone przez pracodawców Maćka, którzy znienacka zażądali wybrania pozostałego tegorocznego urlopu. Ponieważ nie do końca widziało nam się spędzanie dwóch tygodni patrząc przez okno jak w Trójmieście jest zimno i mokro, rzucilismy się na wyszukiwanie tanich lotów, co nie jest wcale takie proste, bo z Gdańska lata się głównie do zimnej Skandynawii i na Wyspy. W końcu za radą Ani poprzegladlismy też Modlin i znaleźliśmy sensowne loty do Ciampino (po 88 zł od lebka w każdą stronę). Rzym chcieliśmy zobaczyc od dawna: Maciek był tam tylko niecały dzień jeszcze w liceum, a Agata nigdy. W czasie podróży poślubnej byliśmy blisko, ale stwierdziliśmy, ze byłoby bezsensem wpadać do takiego miasta jak Rzym na półtorej dnia (wiecej wtedy nie mieliśmy) i postanowiliśmy, że kiedyś tam pojedziemy zupełnie osobno na zwiedzanie konkretnie Rzymu. Kiedyś jest właśnie teraz:)
Dodam przy tym, że wpisy sponsoruje tablet Asi, a że ciężko się na nim pisze, to z góry przepraszamy za wszystkie literówki (co by Mama polonistka nie ochrzaniala);)