Lata w mieście ciąg dalszy, nawet przy zachmurzonym niebie. Circle Line dowozi nas rano do stacji South Kensington, gdzie znajduje się zagłębie muzealne. Victoria&Albert’s Museum sobie odpuszczamy, bo jak nieraz już się przekonaliśmy designy i sztuka użytkowa to zupełnie nie nasza bajka, ale raźnym krokiem ruszamy do Muzeum Historii Naturalnej, do którego kolejka szybko topnieje w zaledwie parę minut po otwarciu.
Muzeum jest za darmo, wstęp jest płatny tylko na ekspozycje tymczasowe – dziś to rafy koralowe i motyle. W środku na absolutnie pobieżne przelecenie się po salach, bez zagłębiania się w większe czytanie, trzeba poświęcić minimum 3 godziny. Muzeum podzielone jest na parę stref, w zależności od tego czy dotyczy np. Ziemii, fauny czy flory. Galerie są ułożone tematycznie – jedne są bardziej ciekawe, drugie mniej, jedne widać, że już stare i nadwyrężone, inne robią wrażenie niezależnie od nowoczesności urządzenia ekspozycji. Jest parę ciekawych rzeczy, dla których warto do muzeum pójść: oczywiście diplodok w głównym hallu, sekcja z minerałami dla srok lub the Vault, gdzie są takie cudeńka jak piramida Aurory, w której kamienie opalizują w ciemności. Parę innych sekcji wygląda już dość kiepsko i śmiem twierdzić, że bardziej polecalibyśmy w niektórych miejscach choćby gdyńskim Experyment – jasne, wiemy, że to kwestia daty utworzenia każdej z instytucji, niemniej jednak ciężko jest nam ocenić, czy było to najlepsze muzeum historii naturalnej w jakim byliśmy czy nie. Na pewno w najładniejszym budynku, który z zewnątrz wygląda jak katedra, a w środku ma rzeźbione małpki na łukach. Tłum wielki, wycieczki szkolne i turyści ze wszystkich stron świata – ale z tym się liczyliśmy;)
Budynek obok znajduje się Muzeum Nauki – tam też oczywiście wchodzimy. Tutaj 4 godziny nam nie wystarczyły – nie zdążyliśmy ogarnąć wszystkiego co byśmy chcieli. Samych ekspozycji jest 6 pięter. Są różnego charakteru – część jest typowo wystawnicza, z eksponatami i opisami, tylko do oglądania, część bardzo interaktywna – całe skrzydło Wellcome wygląda na świeżo dobudowane i wypełnione nowoczesnymi atrakcjami. Tematyka różna: maszyny, materiały, medycyna, energia, kosmos itp, itd. Muzeum Nauki działa na podobnych zasadach jak Muzeum Historii Naturalnej: główne wystawy są darmowe, a dodatkowo płatne są pozostałe atrakcje. Można wybierać z całej gamy, kina 4D, symulatory: my zdecydowaliśmy się na film „Ukryty wszechświat” w IMAXie (11 funtów od osoby) i na symulator Fly 360 (12 funtów za dwuosobową kapsułę). IMAX nie powalił, ale był niezły, tematyka filmu nam podeszła i zdjęcia kosmosu fajnie się prezentowały w 3D. Symulator Fly 360 w przeciwieństwie do pozostałych podobnych opcji nie był na bazie filmu z nagraniem z akrobacjami RAFu, ale był rodzajem gry, w której namierzało się samoloty przeciwnika siedząc w kapsule, która obracała się we wszystkie możliwe strony zgodnie z tym co się wykręciło joystickiem. Ekipa przed nami zawisła do góry nogami w kapsule i ją zblokowała – obsługa muzeum szybko ich wyciągnęła, ale i tak mieli pewnie sporo wrażeń przez te parę minut. Maćkowi udało się zestrzelić tylko samolot „naszych”, więc samobój;) Atrakcja trwa w sumie zaledwie 4 minuty, ale można się nieźle poobkręcać. Oprócz tych zabaw wystawy tymczasowe nie są płatne (teraz była np. wystawa „Naukowcy Churchilla”).
Po muzeach wieczór jeszcze młody, więc kierujemy swoje kroki w stronę Kensington Gardens i Hyde Park. Po trawie widać już, że w Londynie przydałby się… deszcz… Parki spore, dużo ludzi biega i rozkłada się na trawie, jeziorko Serpentine pełne różnorodnych ptaszorów, Adze nad głową przeleciały zielone papużki, a ku uciesze nas obojga pojawiła się też wiewiórka totalnie niezrażona tłumami. Znaleźliśmy pomnik Piotrusia Pana i Speakers’ Corner w Hyde Parku. Stamtąd już trochę zmęczeni kulamy się jeszcze wzdłuż handlowej Oxford Street i Baker Street, a potem zaliczamy jazdę double-deckerem, bo do hotelu postanowiliśmy dostać się autobusem.