Dziś na śniadanie wybraliśmy się do kawiarni przy naszej Old Street, gdzie Maciek zamówił sobie prawdziwe angielskie śniadanie, w składzie: jajko w koszulce, fasolka, boczek, szynka, kiełbaska i tosty plus herbata – ku smutkowi Maćka – z mlekiem. Wpałaszował to wszystko bardzo szczęśliwy i ani pisnął, żeby był głodny do późnego popołudnia.
Po takim przygotowaniu można było na piechotkę ruszyć sobie do British Museum. Hmmm, w środku eksponatów mnóstwo, przytłaczająca ilość, z wszystkich możliwych kultur i epok, ale na pewno nie brytyjskich;) Można by się zastanawiać, czy to raczej nie muzeum wszystkiego co udało się Anglikom w jakiś tam sposób ukraść, kupić lub w inny sposób wydębić od pozostałych narodów. Kolekcja robi wrażenie: nasz dość pobieżny spacer, w czasie którego na dłuższą chwilę zatrzymywaliśmy się przy nielicznych eksponatach zajął nam 5 godzin z hakiem. Wystawy są uporządkowane geograficznie i chronologicznie. Można się natknąć na mnóstwo cudeniek typu połowa tego co pozostało do dziś z greckiego Partenonu, kamień z Rosetty,parę świetnie zachowanych trupów, narzędzie z Tanzanii, które ponoć ma milion lat czy ludka z Wyspy Wielkanocnej. Muzeum jest darmowe i wypełnione szkolnymi wycieczkami. Ze względu na swój charakter, jest po staroświecku muzeum „do oglądania”, choć w paru miejscach ustawione są stanowiska typu „hands on”, na których pracownicy muzeum opowiadają i mają parę przedmiotów, które można pomacać. Całość to głównie naczynia, ozdoby, broń – w wielkiej różnorodności i ilości, ale po pewnym czasie robi się to monotonne i człowiek po prostu zaczyna przechodzić następne pokoje. Za dużo na raz:)
Na odsapnięcie idziemy zjeść coś azjatyckiego do sieci Wasabi poleconej przez Anię, a potem zachodzimy do wielbionego przez wszystkie kumpele Primarka, który okazuje się jaskinią zła i pochłania nas na dłuższy czas. Wychodzimy z niego z wielką siatą zakupów, bo rzeczy w środku ładne, fajne i zazwyczaj bardzo tanie nawet w porównaniu do cen polskich. Złooooo…
Na koniec dnia: National Gallery. Również za darmo i dużo mniej przytłaczająca niż British Muzeum. Obrazy wystawione są tylko na jednym piętrze, ale samych mistrzów pędzla. Obok siebie całe sterty Rubensa, Rembrandta, Rafaela, Memlinga, van Dycka itd., itp., jest też Michał Anioł, jest „Madonna na Skałach” Leonardo da Vinci, no i impresjoniści: Renoir, Cezanne, Monet, a na koniec wisienka na torcie, po którą przyszliśmy jak wszyscy inni: „Słoneczniki” van Gaugha. Ludzi sporo, ale tłumów nie ma, zresztą w piątki galeria jest otwarta wyjątkowo do 21. Na zewnątrz, na Trafalgar Squere dużo ludzi, im bliżej wieczora tym bardziej przepełnione knajpki.