Następne przystanki to klify Dingli. Najbardziej zależało na nich Gosi, bo założyła się w biurze, że zdobędzie „najwyższy punkt Malty” i odhaczy kolejny punkt „korony Europy”;) Autobus wysadza nas pośrodku niczego. Piaskowe pustkowie wysoko nad wodą. Klify widać dopiero pod kątem, ale wzdłuż nich ustawione są ławeczki, na których można się rozłożyć i podziwiać przestrzeń. W pobliżu jakiegoś starego kościółka rozłożony jest sprytny pan z owocami, który wyczaiwszy, żeśmy z Polski, krzyczy „Truskawki! Dobre!”. Dobry marketing działa. Chłopaki kupują siatę i wciągamy patrząc na morze.