Dziś ostatni dzień na Malcie. Nie mamy już dokąd jechać;) Lot mamy bardzo późnym wieczorem, więc mamy jeszcze cały dzień na lenistwo, odrobinę plaży (choć wiatr nawiał meduz i śmieci na naszą plażę i niezbyt była opcja kąpania), ostatnie dobre jedzenie i oglądanie Euro. Jest też chwila na podsumowania ogólnomaltańskie.
Malta jest zdecydowanie totalną mieszanką paru skrajnie różnych kultur, do których dodała jeszcze swojej domieszki. Widać mocno wpływy:
-Brytyjskie – przede wszystkim we wszechobecności języka angielskiego, który jest drugim językiem urzędowym Malty i fantastycznie ułatwia funkcjonowanie turystom. Wszyscy mówią tu po angielsku i nie możemy wyjść z zachwytu nad tym. Ruch uliczny jest lewostronny, a i autobusy funkcjonują na podobnych zasadach jak w Londynie: wsiada się przednimi drzwiami odklikuje kartę albo kupuje bilet u kierowcy i tylko wysiada innymi drzwiami. Na ulicach widać typowo brytyjskie czerwone budki telefoniczne i charakterystyczne czerwone skrzynki na listy. No i piwo w pubach sprzedają na pinty.
-Włoskie – głównie w jedzeniu – wszędzie właściwie oprócz maltańskich specjałów serwują pasty i pizze, a i słodycze są w sporej części inspirowane włoskimi. Obojętnie co zamówimy, zawsze na stół wjeżdża najpierw pieczywko z masłem i oliwą (we Włoszech często były to też takie paluchy chlebowe), często też jakieś czekadełko – bruschetta, albo bardziej tutejsze opiekane pieczywo z pomidorowym sosem, fasolą, pomidorami, oliwkami. Można również dorwać bardzo dobre lody, gelato, równie pyszne jak włoskie i serwowane jak we Włoszech: nie na ilość gałek, a na wielkość kubeczka/wafelka, a smaków można w ramach tej wielkości namieszać ile się ma ochotę. Wychwytujemy też pojedyncze słowa- jedyne jakie jesteśmy w stanie zrozumieć – w języku maltańskim, które czerpią z włoskiego typu piazza czy grazzi (zamiast włoskiego grazie). Same wąskie uliczki, ciche i z rozwieszonym praniem przypominają nam te włoskie. No i Malta jest mega katolicka. Najmniejsze miasteczka mają imponujące, wielkie, bogate kościoły.
-Arabskie- przede wszystkim w tym dziwnym języku, w jakim mówią Maltańczycy. Nie przypomina on nam absolutnie niczego, a nazwy miejsc, do których jeździmy wydają się absolutnie niewymawialne i niezapamiętywalne, z dziwnymi literkami i zbitkami spółgłosek. Trochę też w słodyczach, ulepkowych, z nugatem, chałwą, dużą ilością fig i daktyli. Kojarzy nam się z tym również klimat – suchy i surowy, ze stłamszoną, wysuszoną roślinnością i pomarańczowym, piaskowym krajobrazem oraz architektura: bardzo klockowata, ostra, z jasnego kamienia, bez skośnych dachów, z niewielką ilością zdobień na budynkach.
Ale jest też dużo elementów bardzo charakterystycznych dla samej Malty, które mieszają się z kulturami, które wypisaliśmy powyżej. Na pewno dużo kolorytu do tej surowej architektury dodają drobne elementy, których nigdzie indziej nie widzieliśmy, a widoczne są głownie na fasadach domów: kolorowe podwójne drzwi i malowane pod ten sam kolor okiennice i zabudowane, wystające balkony. Gdy się idzie ulicami starego miasta, w każdej miejscowości widzi się całe rzędy podwójnych drzwi pomalowanych olejną farbą na różne (ale zawsze złamane) kolory, z klamkami pośrodku każdego skrzydła, które mogą być zwykłymi okrągłymi klamkami, a mogą być w kształcie rybek, słoni, a nawet zmieniać się w bogato zdobione kołatki. Na podobne kolory malowane są zabudowane balkony. A przy drzwiach najczęściej widnieje imię domu – te bywają najróżniejsze. Wiele jest inspirowanych religią, są więc całe sterty napisów „Ave Maria”, „Mary”, „Joseph”, „St.Giuseppe”, „St.Paul”, „Sacred Heart”, „Holy Family” itd, a obok nich wmurowane w ścianę małe figurki Maryji, mini kapliczki, jakieś płaskorzeźby. Jest też mnóstwo zwykłych imion typu „Judy”, „Rita”, „Ann”, „John” itd, nazw odnoszących się do Ameryki, Australii czy Kanady („God Bless America”, „Adelaide”, „New York”, „Canada”) albo nazw po maltańsku, które nie mówią nam absolutnie nic. Ale jest też wiele takich z fantazją, gdzie nazwy są bardziej poetyckie typu „Summer Breeze”, „Crystal Waters”, „Seaview” albo takie wskazujące na zamiłowania: „Old Trafford”, „Rivendell” czy „Valhalla”. Wszędzie jest też dużo kotów – wygląda na to, że większość z nich jest bezpańska, ale mieszkańcy raczej się nimi opiekują: kociaki są zadbane i nie są agresywne.
No i jeszcze rzecz o autobusach. Jako, że oprócz nich z transportu na wyspie pozostaje wynajęcie auta (jeśli ktoś czuje się dość pewnie, żeby przestawiać się na ruch lewostronny) albo taksówki, to kilka wskazówek z naszego doświadczenia:
-trzeba zarezerwować sobie wystarczającą ilość czasu na podróż i absolutnie nie patrzeć na odległość w kilometrach, bo tu jest małe powiązanie. Krótkie odcinki potrafią zająć masakryczną ilość czasu, bo autobusy zahaczają o wszystkie małe miasteczka, zatrzymują się co chwilę i jeżdżą dookoła. Jak się na to nałoży jeszcze korek z godzin szczytu i wypchany autobus, który nie zatrzyma się, żeby nas zgarnąć z przystanku to kaplica
-na takie sytuacje trzeba być właśnie przygotowanym: że czekamy na nasz autobus, a on albo w ogóle nie przyjedzie albo przyjedzie, ale zignoruje nasze machanie łapką, bo jest już przepełniony
-a machanie łapką jest potrzebne, bo wszystkie przystanki są na żądanie, co do jednego. Dlatego trzeba się też pilnować wewnątrz autobusu i wciskać „stop” zawczasu.
-pilnowanie się może być utrudnione, bo wprawdzie na wyświetlaczu pokazuje się następny przystanek i kierunek jazdy, a pani czyta je na głos najpierw po maltańsku, a potem po angielsku, ale wyświetlacz lubi się zwieszać i pokazywać bzdury, a pani może być słabo słyszalna albo w ogóle nie włączona
-nie należy też się przywiązywać do informacji co do przystanków i tras. Lista przystanków danej linii podana na przystanku jest mocno poglądowa i absolutnie nie należy na niej bazować na zasadzie „hmmm, to muszę wysiąść na czwartym”. W rzeczywistości ta lista to tylko główne przystanki, a pomiędzy każdym z nich bywa, że jest kolejne 3, 5 czy 7... Jeśli chodzi o to co gdzie jeździ i jaką trasą, to musieliśmy wyciągać średnią z tego co podaje strona internetowa transportu publicznego Malty, tego co pokazują mapki z punktów informacji turystycznej, tego co pokazują rozkłady na przystanku i tego co się wyświetla na każdym autobusie...
-czytaliśmy straszne rzeczy o punktualności autobusów na Malcie. U nas w zdecydowanej większości sytuacji nie było z tym problemów – inna sprawa, że najczęściej przemieszczaliśmy się pomiędzy skrajnymi przystankami trasy: wsiadaliśmy na pierwszym i wysiadaliśmy na ostatnim...
-większość (ale nie wszystkie!) autobusów zaczyna swoje trasy na terminalu autobusowym w Valetcie, służy on więc za główny punkt przesiadkowy
-bilety można kupować pojedyczne (za 1.5 euro – 2 euro w sezonie letnim- trzeba mieć drobne, bo kierowca nie przyjmuje banknotów powyżej 10 euro), które pozwalają nam na przejazdy autobusami przez najbliższe 2 godziny, na określoną ilość przejazdów (np 12 przejazdów za 15 euro) albo czasowy, który przy dużej intensywności zwiedzania sprawdza się najlepiej (tygodniowy za 21 euro)
-warto uzbroić się w sweterek/chustę, bo w zależności od kierowcy klimatyzacja w autobusie jest albo ulgą, albo bucha tak, że można zamarznąć. Wielokrotnie musieliśmy korzystać z dodatkowego owijania się, pomimo 28 stopni na zewnątrz
-z drugiej strony kierowcy to prawdziwi mistrzowie: biorąc pod uwagę jak wąskimi uliczkami się przeciskają klucząc na centymetry pomiędzy zaparkowanymi samochodami mieliśmy wielokrotnie chęć bić im brawo