W trójkę podróżowaliśmy już nie raz: Lena była z nami, jeszcze w brzuchu mamy, na Sycylii, a potem w Barcelonie. Jako już oficjalne 2+1 zafundowaliśmy sobie w czerwcu wyjazd razem z przyjaciółmi, również z maluchem, do Kotliny Kłodzkiej – dość zachowawczo, autami, z okrojonym planem, w Polsce, z małym wypadem do Skalnego Miasta w Czechach. Maluch był więc już za granicą, a z mamą w dwupaku latał już samolotem, ale tym razem pierwszy raz dostała swój własny bilet lotniczy, a rodzice musieli zmierzyć się z pakowaniem i planowaniem nie pod siebie, a pod roczniaka i jego możliwości. Z wielu przyczyn logistyczno-organizacyjnych, po odrzuceniu z dużym żalem Lizbony i z mniejszym żalem Aten, padło na Hiszpanię. W Hiszpanii byliśmy już parokrotnie, w różnych rejonach, dobrze się tu czujemy, odpowiada nam kuchnia i klimat;)
Lot oczywiście nie jest z naszej rodzinnej Gdyni, tylko z Gdańska, i nie do Elche, gdzie nocujemy pierwszego dnia, tylko do Alicante. Nas samo wybrzeże nie do końca interesuje, nie jesteśmy plażowi, to po prostu jedyny lot, który nam pasuje do naszego planu: w ciepłe miejsce, bez lądowań czy startów w nocy, tam, gdzie nas jeszcze nie było i jest co zobaczyć, bez wymaganego paszportu, bo ten dla bąbla musimy jeszcze dopiero wyrobić. Plan też raczej w wersji minimalnej, zakładamy, że jeśli z maluchem uda nam się wyrobić 50% tego, co robilibyśmy zazwyczaj, to będzie sukces i staramy się nie spinać. Lądujemy o 21, więc nocleg organizujemy sobie jak najbliżej lotniska, żeby umożliwić maluchowi sen o jakiejś sensownej porze i docieramy taksówką.