Przybyli! Podróż i pierwsze kroki poszły bardzo sprawnie: lot z Gdańska przez Warszawę na lotnisko Malpensa, skąd odebraliśmy zamówiony wcześniej samochód. Fiacik niewielki, ale na nasze potrzeby w sam raz (zresztą tu w ogóle Fiat na Fiacie i Lancią pogania). Jazda do Mediolanu miła i przyjemna (Maciek na razie dziko pilnuje limitów prędkości), choć w samym mieście nie mielibyśmy szans na znalezienie naszej noclegowni bez GPSa, bo w ułożeniu ulic nie ma absolutnie żadnego ładu i składu. Rozbiliśmy się w New Moon Resort (na Via Calvino)– podwójny pokój, czysta łazienka, śniadanie, wi-fi w lobby, blisko do tramwaju, parking darmowy. Dla nas w sam raz.
Zaraz zaczęliśmy uczyć się słówek: wiemy już gdzie jest napisane, że kontrola prędkości, gdzie wyjście, gdzie godziny otwarcia, a dzisiejsze polowanie na obiad zmusiło nas też do ogarnięcia słownictwa gastronomicznego wraz z systemem serwowania obiadów: a więc, w wielu miejscach wywieszona jest lista np. po 3 dania pierwsze, 3 dania drugie, 3 dodatki. Każde z dań ma swoją cenę, ale najczęściej występują też pakiety: danie pierwsze+dodatek+woda- 6 euro, danie drugie+woda+kawa – 7 euro, jakakolwiek pizza+woda+kawa- 7,5 euro itd. Oczywiście wtedy wychodzi taniej za całość, a wybierać można z list wypisanych na tablicach przed lokalem. Włosi okupują gęsto te lokale, piją kawę przy barze i dyskutują – zupełnie nie jak w naszych kawiarniach:) My na pierwszy ogień wrzuciliśmy pizzę – w końcu do Włoch zajechali. Pyyyyychaaaa!
Korzystając z tego, że wylądowaliśmy w Mediolanie dość wcześnie, ruszyliśmy na Cimitero Monumentale: Cmentarz Monumentalny. Wszystkie nasze przewodniki o nim milczą, ale polecono nam go pocztą pantoflową. Wygląda to jak dużo wystawniejsza i bardziej zadbana wersja Powązek. Zdecydowana większość nagrobków szczyci się wielkimi rzeźbami, a poza tym cmentarz usiany jest kapliczkami, które wyglądają jak małe świątynie. Nagrobki wypełniają też wielkie budynki wejściowe i tam też można znaleźć monumenty ku czci co sławniejszych Włochów. Przy ścianach z tablicami nagrobkowymi ustawione są wysokie drabiny na kółkach, tak aby można bez trudu dotrzeć z kwiatami nawet do najwyżej położonych tablic. Natknęliśmy się też na polski akcent – grobowiec z polskimi nazwiskami i, na ile jesteśmy w stanie rozszyfrować język włoski, przypisem o śmierci w czasie walk w okresie II WŚ. Całość faktycznie robi wrażenie.
A potem padli. Po 2 godzinach snu w nocy (ślubna sesja zdjęciowa skończyła się wczoraj koło wpół do 23, dopakowanie się, ogarnianie, a na samolot wstawaliśmy o 3 nad ranem) zmęczeni lejącym się z nieba żarem (33 stopnie w cieniu, zapowiadają i 37 w najbliższych dniach) zalegliśmy w hotelu i posnęliśmy jak dzieci. Jeszcze więc tylko wyprawa do marketu Billa po zapas wody, wpis na geobloga co by mamy spokojne były, krótki kurs słówek włoskich, plan na jutro i idziemy dalej zbierać siły snem:)