Wstaliśmy rano, wsiedliśmy w pociąg i elegancko chwilę po 9 byliśmy już na dworcu Santa Lucia. Tam ostatnia chwila zastanowienia co dziś robimy i decyzja, że zaczynamy inaczej niż większość turystów. Bo wcale nie Plac Św. Marka. Kupujemy 12godzinne bilety na autobusy wodne (18 euro, za pojedynczy przejazd 7 euro) i wsiadamy prosto w "3", która zawozi nas na wyspę szkła, Murano. Wyczytaliśmy, że w środy muzeum szkła jest zamknięte, a chcieliśmy je zobaczyć, stąd decyzja taka, a nie inna. Na miejscu zaganiają turystów okrzykami "glass factory!!" na krótkie pokazy w małych hutach - niektóre są płatne, inne można obejrzeć za darmo, ale za to wejść prosto w sklep z kosmicznymi cenami. Sama wyspa miła do pochodzenia, pełna sklepików z przepięknym weneckim szkłem. Muzeum (4 euro) nieduże i trochę nas rozczarowało, pomimo tego, że eksponaty z I wieku robią wrażenie. Poza tym miło spędziliśmy czas włócząc się od kanaliku do sklepiku i z powrotem. Potem wsiadamy w 12, które wywozi nas już kawał drogi na drugą wyspę z cudami sławiącymi Wenecję po świecie: na Burano robią weneckie koronki. Oprócz malutkiego muzeum koronek (4 euro) warto przyjechać dla samego widoku jaskrawo pomalowanych domków wzdłuż kanałów. Kramików również sporo, tym razem wypełnionych koronkami i odrobiną jeszcze szkła. (na marginesie, tam pamiątki są naprawdę piękne, na placu św.Marka wypatrzyliśmy później same kiczowate chińskie magnesiki, breloczki itp, a na wyspach naprawdę wyjątkowe cudeńka). Wracamy wodnymi autobusami. Podróż przedłuża nam się do 1,5 godziny, bo autobusy oszczędzają chodzenia, ale niekoniecznie czas - na wyspy kursują średnio co pół godziny, a trasy też często są zakręcone, Z drugiej strony, gdy nam strzelił romantyczny pomysł gondoli do głowy, to usłyszeliśmy cenę 80 euro:P Chętnych nie brakowało, ale my stwierdziliśmy, że jeszcze raz rozważymy:P Końcowo lądujemy też na placu Św. Marka. Ludzi-mrowie. Ledwo się przejść da. Ogonek do bazyliki św. Marka schodzi w miarę szybko, bo do samej świątyni wejście darmowe, sprawdzają tylko, czy się za dużo nie jest poodkrywanym i odsyłają plecakowiczów do depozytów. W środku jest już więcej pomieszczeń, do których trzeba kupić bilety, np za wypełniony relikwiami w relikwiarzach skarbiec po 3 euro. Bazylika wypchana ludźmi, co w sumie nie jest niespodzianką pod koniec lipca, więc drepcze się jeden za drugim i zadziera głowę, żeby obejrzeć złote sufity. Potem pchamy się na dzwonnicę-Campanilę-skąd po wjeździe windą (8 euro) widać całą Wenecję na wszystkie strony. Na sam koniec jeszcze Pałac Dożów, który jest otwarty chwilę dłużej (do 19:00, ostatnie wejście o 18:00. Bilet normalny 16 euro. Natomiast tu by należało wspomnieć o biletach łączonych: my wyczytaliśmy i wykupiliśmy już w Murano bilet łączony muzea miejskie, których jest 12, kosztuje 20 euro i jest do wykorzystania przez 6 miesięcy. W informacji turystycznej proponowano nam też Venice Pass, który dla ludków do 29 lat kosztuje 30 euro i chyba obejmuje jeszcze więcej muzeów i kościołów. Zainteresowani powinni wcześniej wybadać w internecie, która karta obowiązuje na muzea, które chcą zobaczyć). Maciek szczęśliwy, bo tak piknych i tak wielkich, i tak zdobionych sufitów to jeszcze nie widział. Oprócz wielkich, zdobionych sal, ogląda się też te mniej zdobne, po przejściu Mostem Westchnień do części więziennej. Pod mostem kawalkada gondoli, najweselsze mają na pokładzie harmonię i wino. Nazwiedzawszy się wracamy na dworzec linią 1 przez Grand Canal i oglądając wszystkie pałacyki od strony wody. Szkoda, że tak niszczeją - niektóre są naprawdę piękne, inne w opłakanym stanie. Jutro zwiedzanie na piechotę.