Ruszamy w strone centralnej Polski (jako, ze nocujemy u Ani w Lowiczu) z mysla, ze cos by sie przydalo po drodze zobaczyc, zeby dnia nie tracic. Traf padl na Biskupin, bo okazalo sie, ze jakims cudem zadne z nas nigdy tam nie bylo. Agata zostaje kierowca na swojej pierwszej trasie w nieznanych terenach - doswiadczenie bolesne, ale chyba potrzebne-i zawijamy pomiedzy szkolne autokary. Po szwedzkiej Birce (gdzie po wielu podejsciach udalo sie Agacie pare lat temu pojechac, a okazala sie wielkim polem, na ktorym nalezalo sobie WYOBRAZIC, ze tu kiedys byla osada Wikingow) Biskupin byl wrecz luksusowy. Bilety normalne 10 zl, turystow indywidualnych prawie niet, ale lawirowac trzeba pomiedzy rozbuchanymi szkolnymi wycieczkami. Calosc muzeum jest zdecydowanie pod te wycieczki ustawiona, lekcje muzealne, sale na obiadki w salach przypominajacych stolowki, zatrzesienie drewnianych lukow, mieczy i innych tego typu pamiatek. Spodziewalismy sie odrobiny wiecej i to traktowanie wycieczek jako priorytetowych nie do konca sie nam podobalo, ale ogolnie nie zalujemy, bo kiedys trzeba bylo zobaczyc.