W drodze z Budapesztu do Wiednia narzuca się wręcz wizyta w Bratysławie. Byliśmy przygotowani, żeby cudów się nie spodziewać, ale aż głupio nie wpaść, gdy stolica pojawia się na trasie. Zaczęliśmy od długotrwałego i bolesnego szukania miejsca parkingowego: oczywiście całe centrum jest płatne, ale gdy zobaczyliśmy 3 euro za każdą rozpoczętą godzinę na parkingach podziemnych to się wkurzyliśmy. Po dłuższym czasie krążenia po uliczkach i próbach rozkminienia o co chodzi z napisem "reserve", a gdzie faktycznie można przycupnąć zobaczyliśmy pana w odblaskowej kamizelce, do którego uderzyliśmy z ostatnią nadzieją, pytając czy tu można parkować i gdzie jest parkomat. Na to pan radośnie odpowiedział "ja jestem parkomatem:)" i wtedy zauważyliśmy, że faktycznie normalnych parkometrów nie ma nigdzie- płacić trzeba u panów, którzy wydają odpowiednio wypełnione zdrapki do włożenia za szybę. I wtedy wychodzi 0.8 euro za godzinę. A zadbać o to trzeba, bo straż miejską w akcji i sporo blokad na kołach widzieliśmy. Na dzień dobry zupełnym przypadkiem wpadliśmy na Niebieski Kościółek- który faktycznie jest cały niebieski: i na zewnątrz i od wewnątrz. Do starego miasta już było niedaleko, a za sprawą rady pana z informacji turystycznej idziemy na obiad do Bratysławskiego Miejskiego Piwowaru- ale i jedzenie i piwo bez szału. Stare miasto takie jak nam powiedziano: takie... nic. Mogłoby się porównać z centrum większości mniejszych polskich miasteczek. Trochę przygnębia grafitti na starych budynkach i zaniedbane elewacje. Tak właściwie niezbyt jest co zwiedzać. Starówkę obchodzimy w sumie w jakieś pół godziny. Zamek oglądamy z daleka. Wchodzimy tylko do niepozornie wyglądającej z zewnątrz katedry św. Marcinia, gdzie czeka nas miła niespodzianka: wstęp jest za darmo, wnętrze całkiem całkiem, a do tego dostęp do krypt, odkryte groby sprzed paru wieków i bardzo zacny skarbiec z bogato zdobionymi naczyniami liturgicznymi czy relikwiarzami. Sensowne. 2 godziny w Bratysławie nam wystarczyły. Dosłownie po 2 minutach od wyjazdu z centrum mijamy tabliczkę z info, że to koniec Bratysławy, a po kolejnych 2 jesteśmy juz w Austrii. Niesamowite, że stolica, leży prawie na granicy, a zamek ze strony austriackiej widać jak na dłoni. Smutniejsze jest to, że pierwsze austriackie miasteczko przez które tylko przejeżdżamy wydaje nam się 3 razy bardziej zadbane i bardziej urokliwe niż Bratysława.