Przez Rzym przetacza się właśnie wieczorna burza. Chwalić Pana na nasz kolejny i ostatni całodzienny spacer prognoza pogody nie spełniła się wcale i do późnego popołudnia cieszyliśmy się całkiem sensowną aurą. Nie ma to jak lody jedzone na ogródku i świadomość, że właśnie zaczął się grudzień:) Udało nam się zwiedzić to, co chcieliśmy zobaczyć, więc dziś mieliśmy luz totalny, szliśmy zupełnie gdzie nam się podobało bez większego planu, ciesząc się Rzymem, widokami, jedzonkiem i miłym towarzystwem reszty bandy. Rano podeszliśmy jeszcze do Watykanu zobaczyć Bazylikę w świetle dziennym. „Zasieki” też były przesunięte bardziej w głąb kościoła, więc bez problemu można było teraz podejść pod cyborium nad grobem św. Piotra. Udało nam się też zidentyfikować grób Jana XXIII i zejść do grot. Wejście nie jest oznakowane, więc trzeba się po prostu rozglądać za miejscem, gdzie ludzie nagle znikają za jednym z ołtarzy;) W grotach nie wolno robić zdjęć: leżą tam głównie papieże, ale jest też i szwedzka królowa Krystyna- biorąc pod uwagę jak bardzo ta postać była omawiana w tę i nazad na skandynawistyce Agatę cieszyło to bardzo. Jak się patrzy na daty urzędowania niektórych papieży to jest się pod wrażeniem: 1200 coś. Są też elementy dawnej bazyliki z IV wieku, która stała na miejscu obecnej świątyni zanim bazylika św. Piotra została wybudowana w obecnym kształcie.
Nasza ciekawość została zaspokojona, więc tuptamy dołączyć do reszty ekipy, z którą umówiliśmy się na Campo di Fiori. Ranek dnia powszedniego, więc stragany rozstawione. Są kwiaty, są owoce i warzywa, są sery i wędliny, ale jest też dużo wystawek pod turystów, makarony, likiery, przyprawy, pasty truflowe, oliwy itd. Itp. Zaopatrujemy się wszyscy hurtowo w pamiątki i prezenty i idziemy na spacer po Zatybrzu. Wpadamy przypadkiem na kościół i uliczkę św. Agaty. Kościół niestety zamknięty, Adze nie udało się włamać do środka. Pokazujemy reszcie kościół Matki Boskiej Zatybrzańskiej – teraz za światła dziennego, po czym idziemy luźno pobujać się po okolicy. Miejscami bywało trochę straszno i brudno, ale bywały też uliczki totalnie willowe i dość burżujskie, bardzo klimatyczne sklepy z włoskimi delikatesami, boskim pieczywem, pizzą z metra, prosciutto, mozarellą, parmezanem w kilogramach. Pałętamy się gdzie nas nogi poniosą, tu jakaś kawa, gdzie indziej po 20 minutach upartego łażenia wzdłuż muru udaje nam się znaleźć wejście do jakiegoś parku, w którym znajdujemy palmy i liście laurowe. Po paru godzinach ekipa oznajmia, że jeszcze chcą fotkę przy Ustach Prawdy, a potem możemy zacząć szukać jakiejś miejscówki na obiadokolację. Mijamy przy tym Teatr Marcellusa, który przypomina do złudzenia Koloseum. Jedzonko końcowo przy Campo di Fiori:) Objadamy się wszyscy makaronami po kokardki, próbujemy i bruschetty, i carpaccio, i prosecco, są też gnocchi, risotto, lasagna i spaghetti, a my uskuteczniamy wędrujące talerze, żeby popróbować wszystkiego jak najwięcej. Aura robi się zupełnie świąteczna, większość restauracji i ulic udekorowana już jest na lampkowo. My wracamy się pakować, bo lot powrotny wczesnym rankiem.