Z Victorii wracamy do portu: ale nie po to by wpakować się na prom, ale żeby znaleźć transport na malutką wysepkę leżącą pomiędzy Gozo a Maltą: nazywa się Comino. To co nas na niej konkretnie interesuje to Blue Lagoon. Można się tam dostać zarówno od strony Malty, jak i od strony Gozo, każdorazowo płacąc za transport w obie strony 10 euro. Ale nam szkoda czasu na pływanie w tą i z powrotem, żeby potem i tak skorzystać z promu i prosimy o opcję Gozo-> Comino->Malta. Taka przyjemność jest jak najbardziej dostępna, ale kosztuje już 15 euro. Nam jednak pasuje i zaraz pakujemy się na łódeczkę, która nas przewozi do laguny. Na miejscu błękitna i seledynowa woda i miliony turystów. Skałki obklejone są dosłownie parasolami i leżakami w rzędach, a ludzi na nich jak stonki. No, ale cóż, warunki rajskie to i ludzi przyciągają. Chowamy Pawła, który się coś kiepsko czuje, pod jedną z parasolek, a sami w trójkę wskakujemy do przejrzystej wody, która okazuje się... ziiiiimna. A do tego czysta fantastycznie, a w związku z tym z meduzami, na które trzeba uważać. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Gosia i Maciek zbierają siły i decydują się przepłynąć na drugą stronę laguny badać plażę i jaskinię, którą na niej widać. Agata piszczy i nie decyduje się wleźć powyżej klaty do wody. 1.5 godziny z powodzeniem wystarcza nam na nacieszenie oczu szmaragdową wodą, a potem zaczynamy mieć już serdecznie dość otaczającego nas potwornego tłumu. Zawijamy się na nasz stateczek, który w drodze powrotnej zawija jeszcze w jaskinie i zagłębienia dookoła Comino – śmiemy twierdzić, że woda w nich piękniejsza niż w Blue Grotto... Późnym popołudniem zaczynamy drogę powrotną do Marsaskali...a chwilę to potrwa;)