Nie było trochę innego wyjścia i centrum Bolonii oblecieliśmy w niecałe 60 minut. Główny plac -Piazza Maggiore- był niestety zawalony krzesłami, sprzętem i materiałami, bo rozstawiano tam intensywnie scenę. Bazylika San Petronio (oczywiście WIELKA) też była cała przykryta z zewnątrz rusztowaniem, więc nici z oglądania niedokończonej fasady. Wnętrze średnie, ale zaintrygował nas jeden dziwny element. Otóż okazało się, ze kościół jest największym na świecie swoistym zegarem słonecznym. Dowiedzieliśmy się tego zainteresowawszy się długą linią wyrytą po skosie na jakieś 60 metrów w posadzce, obrysowaną znakami zodiaku i chronioną przed deptaniem. Domyśliliśmy się, że to zaznaczony południk, a potem miły pan ze sklepiku kościelnego wskazał nam niewielki otwór w suficie tuż nad końcem linii i wyjaśnił, że dokładnie o 12:00 przez tą dziurkę wpada promień światła oświetlając linię i wskazując obecny znak zodiaku. Internet dokończył wyjaśnienie, że powstała już w 1655 roku i była super dokładnie jak na tamte czasy wyliczona przez astronoma z tutejszego uniwersytetu. Zdjęć zakaz. Bu:( Pierwszy raz widzieliśmy coś takiego.
Potem spacer pod bolońskimi arkadami, rzut oka do kościoła Santa Maria della Vita i katedry San Pietro (znów wielgachna, ale bez szału) i do miejsca, które nam się bardzo spodobało: Archiginnasio, pierwsza wspólna siedziba wszystkich uniwersyteckich wydziałów, która obmalowana jest herbami swych uczniów. Podobno jest tam sporo Polaków, ale my w pośpiechu nie zdołaliśmy ich odszukać:( W tej chwili jest tam niezwykle piękna biblioteka miejska.