W końcu to mimo wszystko podróż poślubna, więc jedziemy i do Werony. Zatrzymujemy sie w pobliżu Piazza Bra, gdzie oprócz małego parku, restauracji z dużymi ogródkami, paroma żywymi posągami jest też rzymska arena, gdzie odgrywane są dalej przedstawienia (widzieliśmy repertuar: Carmen, Romeo i Julia, sami byśmy poszli w tej scenerii). Wejście dla zwiedzających na arenę to 6 euro, przy 7 ma się od razu wejście do muzeum, ale dziś poniedziałek, więc muzeum zamknięte. Potem kierujemy swoje kroki w jedyne słuszne dla nowożeńców miejsce, czyli pod dom Julii. Tam dzikie tłumy, cały dziedzińczyk zapchany Chińczykami, wszyscy wskakują na podest posągu Julii, żeby ją biedną po cycku pomacać.Ściany bramy prowadzącej na dziedzińczyk do granic możliwości zamalowane imionami w serduszkach, a samo wejście obklejone...gumą do żucia. Nasz przewodnik twierdzi, że to zakochani zostawiali swoje zdjęcia i w ten sposób je przyklejali. Wygląda to dość...średnio no. Teraz na co innego się przerzucono: za plecami Julii jest krata w całości już prawie obwieszona kłódeczkami, takimi jak się zawiesza na mostach po ślubie. Ponieważ my swojej kłódeczki nigdzie jeszcze nie powiesiliśmy, stwierdziliśmy, że damy się trochę ponieść komercji i też się tu zawiesimy. Sklep przy dziedzińcu jest dobrze przygotowany: sprzedaje małe kłódeczki z mini pisakami, dzięki którym można na kłódce wypisać imiona. Korzystamy i wpisujemy datę wsteczną: ślubną. A co:)