Tuz przed wyjazdem dalej lecimy jeszcze na chwile do Doliny Chochołowskiej, żeby od strony Kościeliska być na czysto;) Od drogi do wejscia do doliny jest jeszcze kawaleczek, na ktorym mozna na parkingach zostawic samochod: najblizszy wejscia do doliny oczywiscie najdrozszy, te dalsze po 10zl za caly dzien. Gdy sie zaplaci juz po 5zl za glowe za wejscie do doliny trzeba zdecydowac co dalej: mozna tuptac z buta, mozna wsiasc w kolejke z ciuchcia, mozna pojechac wozem z konikiem, a mozna tez wypozyczyc rower. My zdecydowalismy sie na to ostatnie, bo tylko tu jest pozwolenie na rower. Opcje sa rozne: rowery sa rozliczane albo na godziny (8zl za kazda rozpoczeta) albo za dystans - w dolinie sa 3 punkty, gdzie mozna sobie rower albo wziac albo oddac - za jazde np od punktu 1 przy wejsciu na Siwej Polanie do punktu drugiego (Polana Huciska) placi sie 5zl niezaleznie od czasu, a do punktu 3 przy Lesniczowce: 10zl. Wzielismy rowery na calej trasie w obie strony. Pierwsze 4 km to asfalt w lesie, srednio malowniczy, szczegolnie, że i przez Doline Chochłowską i przez Kościeliską przeszedł tuż po Bożym Narodzeniu w zeszłym roku mocny halny i narobił mnóstwo szkód. W obu dolinach jest spory bałagan, wszędzie tną, obrabiają, jadą piłą, żeby uporządkować jakoś te całe zbocza drzew powalonych jak zapałki. Przez to wszędzie trociny, stosy bali, traktory i poobcinane pnie. Polana Huciska to miejsce gdzie konczy sie asfalt, zaczyna droga kamienista, jest punkt 2 wypozyczalni rowerow i mega fajna bacowka. Jest tam przesympatyczna bacowa, pyszne specjały i owce pasące się za bacówką (w sensie poczuliśmy, że jest wiarygodnie;)). Aga jakąś mega fanką takich wyrobów nie jest, ale wciągała równo z Maćkiem. A więc leci: oscypek bialy i wedzony, bundz mniam, mniam, żętyca (Maciek wciągnął 2 kubki), korbacze (Aga zostala fanka), a bacowa tak fantastyczna, ze w drodze powrotnej zawinelismy nabrac zapasow. Potem kolejny, mniejszy kawałek do przejechania i wytrzesienia 4 liter do leśniczówki: tam rowery sie zostawia i idzie się dalsze 40 minut juz na piechote troche pod gorke do samej Polany Chochołowskiej. W schronisku przybijamy sobie pieczatke i wracamy. Znow bierzemy rowery: o ile w górę nie było stromo i nie jechało się jakoś ciężko, to w drugą stronę poczuliśmy jednak, że było z górki: ile razy popedalowalismy da sie policzyc na palcach jednej ręki, większość trasy rowery jechały same. Końcowo wyszło nam z wyprawy 17 km, z których około 10 było rowerowania, ale dzięki popasom zajęło to 4 godziny.