Geoblog.pl    slowiki    Podróże    Polska, Słowacja, Węgry, Austria - wszystkiego po trochu 2014    Kraj totalnie niezrozumiałego języka
Zwiń mapę
2014
21
cze

Kraj totalnie niezrozumiałego języka

 
Węgry
Węgry, Budapest
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 951 km
 
W Budapeszcie mamy kwaterę w wynajętym apartamencie, więc rządzimy się sami sobie. Taką opcję wybraliśmy głównie ze względu na parking: w bardziej centralnych rejonach Budapesztu znalezienie w miarę sensownego lokum z bezpłatnym parkingiem graniczy chyba z cudem. Tutaj mamy do wlasnej dyspozycji bardzo przyjemne nieduze mieszkanko w dzielnicy Jozsefvaros, parking jest, a do metra mamy dosłownie 8 minut na piechotę. Z metrem zresztą jest tak, że trzeba wiedzieć gdzie jest, inaczej ciężko trafić, bo na powierzchni brak jest jakichkolwiek oznakowań, więc na razie widząc jakieś zejście do tunelu zazwyczaj zgadujemy i mamy nadzieję, że trafimy na metro. Przejazd jednorazowy (w obrębie metra można się przesiadać na inne linie) normalny to 350 HUF (a 100 HUF to obecnie jakieś 1.35zł). Kulamy się z samego rana na Var-hagy czyli Górę Zamkową po stronie Budy. Tam już jesteśmy kupieni, bo ta część miasta jest śliczna w całości: ogólnie zresztą stwierdziliśmy po dzisiejszym dniu, że Budapeszt trochę przypomina Sztokholm nie tylko ze względu na wodę, ale głównie ze względu na to, że na naprawdę dużym obszarze nie trzeba chodzić i szukać konkretnych budynków, żeby się pozachwycać architekturą: tu co jeden dom czy gmach, to małe cudeńko, nie wiadomo gdzie patrzeć, a tak każdy budynek fotografować to trochę głupio;) My na pierwszy ogień wrzucamy św.Macieja. Kościół który jest cały z jasnego materiału, ale dach ma cały w kolorowych wzorach: to samo zauważyliśmy zresztą u iluś innych gmachów również. Na nas zrobiło to spore wrażenie, bo nigdzie jeszcze czegoś takiego nie widzieliśmy: szczególnie, że św.Maciek ma też mnóstwo koronkowych zdobień i ma zaraz obok Basztę Rybacką, disneyowski mur z wieżyczkami, z którego rozpościera się fantastyczny widok. Można kupić bilet i wleźć na wyższy poziom Baszty, ale generalnie nie warto, bo z dolnego, darmowego, widok jest dokładnie taki sam, a jak ktoś się chce wspiąć, to w głównej wieży jest kawiarnia, więc dostęp na 3 poziom jest wolny i stamtąd wszystko doskonale widać. Wracając do św. Maćka: byliśmy tak zachwyceni zewnętrzem, że wątpiliśmy czy w środku może być coś fajniejszego. Ale zaryzykowaliśmy, wykupiliśmy bilety po 1200 HUF od osoby i wpakowaliśmy się do środka. Od razu nas zamurowało. Kościół jest odnowiony, w środku w całości pokryty malowidłami, z misternymi witrażami we wszystkich oknach, tak kolorowy jak dachówki na dachu. Super to wszystko współgrało i nie żałowaliśmy wejścia. Po obcykaniu Baszty Rybackiej i mrożonej kawie idziemy dalej w stronę Zamku Królewskiego: tu znów skojarzenie ze Sztokholmem, w którym Zamek Królewski jest w sumie mało "zamkowaty", za to ten w Budapeszcie zdecydowanie robi wrażenie wielkością i położeniem. Do środka się nie pchamy, bo Galeria Narodowa, to nie do końca nasza bajka, ale obchodzimy dookoła, oglądamy zmianę warty i kupujemy tradycyjne ponoć transylwańskie ciacho, którego nazwy nie jesteśmy w stanie powtórzyć (jak 99,9% słów tutaj), ale jest pyszne-trochę pomiędzy pączkiem, a drożdżowym kanelkiem. Ze wzgórza można zjechać/wjechać małą, starą kolejką torową, do której czeka długi ogonek ludzi, ale my sobie darujemy. Ruch zresztą jest duży- same polskie wycieczki zorganizowane, niewiele innych języków wyłapaliśmy spomiędzy przewodników oprowadzających grupy. Z zamku przez most łańcuchowy Szechenyi tuptamy na stronę Pesztu: tu idziemy do bazyliki św. Stefana, która jest wprawdzie duża, ale robi mniejsze wrażenie niż św.Maciej- za duzo zresztą nie udaje się zobaczyć, bo dosłownie chwilę później zaczynał się ślub i część bazyliki już wylaczono. Tu za wejście do środka nie trzeba nic płacić, no chyba, że chce się wejść na kopułę dla widoków: to i owszem, trzeba zapłacić. Następny punkt w planie to Parlament: można wejść do środka, ale całe oprowadzanie trwa 15 minut i na dziś nie ma już oprowadzania po angielsku, po polsku oczywiście też nie. Główną atrakcją w środku jest zresztą korona i regalia, których kopię obejrzeliśmy już sobie dokładnie w kościele św.Macieja, więc na razie odpuszczamy sobie tą przyjemność, a jedynie obchodzimy gmach od zewnątrz i ruszamy w drugą stronę bulwarem wzdłuż Dunaju. Tam natrafia się na dość niepokojący pomnik Pamięci Ofiar Holocaustu, który przedstawia buty na brzegu bulwaru. Za opisem z National Geographic: "Na przełomnie 1944/45 węgierscy Strzałokrzyżowcy rozstrzeliwali w tym miejscu ludność pochodzenia żydowskiego. Przed egzekucją ofiary zdejmowały buty... W tym okresie Dunaj stał się czerwoną, nie modrą rzeką... ". Potem docieramy do ulicy Vaci, Monciaka Budapesztu, który jest niestety jedynym rozczarowaniem: mnóstwo ludzi, sieciówki poprzeplatane sklepami z pamiątkami głównie z Chin i pseudo-restauracjami, przeważnie włoskimi lub typu steak-house, które z konieczności przy tym dziwnym menu mają dołączony gulasz. Wszystkie zresztą jakieś strasznie drogie. W końcu z braku sensowej alternatywy i burczenia w brzuchach trafiamy do jednego z takich mutantów, dumnie opisującego się jako najstarsza restauracja węgierska (nie mamy pojęcia czy to prawda), która menu ma...włoskie, a parę dań węgierskich oznaczonych specjalnie flagą. Piwa do kupienia... tylko czeskie albo austriackie. Porcje faktycznie duże, ale totalnie bez szału smakowo, mówiąc szczerze raczej kiepsko, obsługa ogarnia klientów jak na taśmówce, bezosobowo, bezemocjonalnie, a do tego przy płaceniu rachunku, na paragonie pokazała się pozycja narzuconego odgórnie 13% napiwku za obsługę... ooooj, potrafi takie zepsuć trochę humor. Uciekamy z Vaci, próbujemy ostatniego punktu programu, który nam się zmieści na dziś: Wzgórze Gellerta. Całość jest jednym dużym parkiem, z mnóstwem małych ścieżek, schodków, ławeczek i punktów widokowych na różne strony Budapesztu: najlepszy oczywiście na samej górze, przy pomniku i cytadeli. Park jak to park, ma przyjemniejsze i mniej przyjemne zaułki, ale widok jest wart wspinaczki: choć Parlament jest już mało widoczny, ma się zupełnie inne spojrzenie na całą Górę Zamkową i dopiero stąd widzi się ogrom Zamku. Przed powrotem na kwatere idziemy jeszcze do jakiegoś mini marketu upolować coś na śniadanie + tokaj na wieczór: Maciek twardo ogląda Mundial, choć w węgierskiej telewizji nie rozumie absolutnie nic poza nazwiskami graczy. Aga też zresztą stwierdziła, że więcej słów zna chyba po japońsku, niż po węgiersku, a próby wymówienia nazw z mapy nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. W sklepie też zresztą śmieszna sytuacja: Agę zaczepia jakaś pani "Do you speak English?" i zaczyna wypytywać, czy tu gdzieś można znaleźć kozi jogurt, bo córka alergiczka. Ha! Angielski znamy, ale węgierskiego już nie, więc nie pomożemy. Chwila śmiechu, po czym pani zaczepia innych 2 chłopaków którzy przechodzą obok: sytuacja się powtarza. Cóż, wygląda na to, że w Budapeszcie po angielsku mówią głównie obcokrajowcy;)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (28)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2015-07-05 09:34
Uwielbiam Budapeszt.
 
 
slowiki

Agata i Maciek
zwiedzili 14% świata (28 państw)
Zasoby: 267 wpisów267 223 komentarze223 3227 zdjęć3227 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.05.2023 - 23.05.2023
 
 
10.07.2022 - 17.07.2022
 
 
17.10.2018 - 24.10.2018