Geoblog.pl    slowiki    Podróże    Trochę ciepła zimą - Teneryfa 2016    ¡Hola!
Zwiń mapę
2016
15
sty

¡Hola!

 
Hiszpania
Hiszpania, Puerto de la Cruz
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4049 km
 
Na miejsce wypadowe wybraliśmy Puerto de la Cruz, w północnej części wyspy. Większość plażingowców wybiera słoneczne i cieplejsze południe wyspy, ale my chcemy zwiedzać, więc bardziej odpowiada nam północ, gdzie łatwo możemy dostać się do większości atrakcji. Jest tu chłodniej i dużo częściej pochmurno – wszystko przez górujący nad wyspą wulkan Teide, najwyższy szczyt całej Hiszpanii, który zarządza sobie pogodą jak mu się podoba. Hotel nie jest najnowszy i o ile można tak powiedzieć o Kanarach, zalatuje PRL-em i daje absolutnie fatalne jedzenie. Ale jest czysty i w bardzo dobrym położeniu : nam więcej nie potrzeba, choć przy pierwszym śniadaniu zapłakałyśmy z Gosią nad obrzydliwą kawą, a recepcjoniści rozpoznają nas bezbłędnie od pierwszej chwili zapewne z tego powodu, że w tłumie niemieckich emerytów jesteśmy właściwie jedynymi młodymi ludźmi.
Dzień zaczynamy od zapoznania się z terenem: wyruszamy z buta w Puerto de La Cruz. Do centrum mamy rzut beretem, więc od razu wpakowujemy się nad brzeg oceanu i zaczynamy cykać fotki jak opętani, gdy dostrzegamy górującą nad miastem Teide (tak właściwie mamy na razie dyskusję, czy Teide to on, czy ona – ekipa twierdzi, ze to „on”, Agata z uporem maniaka twierdzi, że Teide to musi być „ona”), a niedaleko obok budynki obserwatorium astronomicznego. Niebo jest zachmurzone, ale temperatura bardzo przyjemna: 25 stopni, więc w parę minut zapominamy o śniegu, który nas pożegnał w Trójmieście. Cała wyspa jest ciemna, w wulkanicznych skałach, więc i wybrzeże i plaże są zupełnie czarne. W niedużym porcie zaczynają się dla nas ciekawostki: dwóch panów ogarnia świeżo wyłowione owoce morza – z (chyba) kalmarów wyciągają coś co wygląda jak szklane kręgosłupy, a kałamarnicom (a może ośmiornicom?) odrąbują łepki. Przy plaży można kupić świeże rybki – w tym takie, które wyglądają jak miniaturowe rekiny. Z drzew jest oczywiście mnóstwo palm, ale są też i ciekawe, wielkie, rozłożyste drzewa, na których gatunkami ostro debatujemy i próbujemy przypasować do nazw wyczytanych w przewodniku : czy to są te smocze drzewa? A w rabatkach zamiast bratków – wszędzie gwiazdy betlejemskie! W pamiątkach jest oczywiście sporo chińszczyzny, ale trafiamy też na likier bananowy, rum miodowy (tutejszej produkcji), śliczne ceramiczne kafelki do składania napisów i biżuterię z oliwinu i obsydianu (smocze szkło!), naturalne perły (drogie ech…)… jest z czego wybierać. Uliczki są urocze, domy kolorowe, a ludzie uśmiechnięci.
Przy głównym placu ogarniamy też formalności związane z wynajęciem auta – w Autos Plaza za niecałe 100 euro dostajemy auto na 5 dni bez kaucji i z opcją drugiego kierowcy. Zaszczytne role otrzymują oczywiście Maciek i Paweł. Realizujemy też kolejny punkt planu: spróbować jak najwięcej dobrego jedzenia i przy obiedzie wprowadzamy w życie opcje „niech każdy zamówi coś innego” i fruwające talerze. Mamy więc i hiszpańskie ziemniaczane tortille i grillowane warzywa z serem w sosie mojo verde i kurczaka po kanaryjsku i kalmary z warzywami i lody z musem mango i świeżo wyciskane soki z papai i generalnie najadamy się po kokardki. W międzyczasie trochę zmieniły się plany: chmury pokrzyżowały nasze plany i dostajemy telefon, że nici z zaplanowanych na wieczór obserwacji gwiazd z teleskopami spod dolnej stacji kolejki linowej przy Teide, na które się zapisaliśmy – akcja dziś odwołana, a że organizowana jest tylko raz w tygodniu, to niestety musimy pogodzić się z tym, że ten punkt wycieczki nie wypali. Trochę nam smutno, ale mimo wszystko postanawiamy nie rezygnować z reszty planu i zaraz pakujemy się do naszego Polo i ruszamy w trasę.
Drogi na Teneryfie są….specyficzne. Bardzo wąskie i strome – i nie dotyczy to tylko odcinków w górach; w miastach jest dokładnie tak samo – dochodzi jeszcze fakt, że większość z nich to ulice jednokierunkowe. Gdy z miasta się wyjedzie, to jeśli się nie trafi na autostradę po wschodniej części wyspy, to najprawdopodobniej wpakuje się na serpentyny. My mamy ochotę spróbować zobaczyć zachód słońca, więc pniemy się mozolnie w górę po zachodniej stronie wyspy przez Santiago del Teide i w górę od Chio. Na drodze można dostać zawrotów głowy – od kręcenia zakrętów i od widoków za oknem. Majestatyczną Teide widać prawie non stop, ale pojawiają się też zarysy innych wysp: La Palmy i La Gomery. Roślinność i krajobraz zmienia się cały czas: dziś widzieliśmy plantacje bananów, lasy piknikowe (które naprawdę mają w środku rozrzucone stoliczki na pikniki), suche karłowate krzaczki, księżycowy krajobraz pod wulkanem, lasy rosnące na stosach zaoranej magmy… Paweł co chwilę zwalnia, żebyśmy z Gosią mogły łapać fotki przez okna, a jeśli nadarzy się okazja zatrzymujemy się w zatoczkach, gdzie oznaczone są mirador – punkty widokowe. Już wiemy, że z zachodu słońca też nic nie będzie, ale nie narzekamy. To co nas otacza, jest zupełnie inne od czegokolwiek, co zdarzyło nam się dotąd zobaczyć. Nawet z Bromo nie da się za bardzo porównać. Od niektórych miradorów odchodzą krótsze lub dłuższe trasy – spontanicznie zapuszczamy się na jedną taką króciutką trasę szumnie opisaną „wędruj wśród wulkanów” i wytyczoną na czubek jakiegoś niepozornego pagórka – to gdzie te wulkany? Pakujemy się jednak na górę i ze zdziwieniem odkrywamy krater – nie wspominając już o widokach na wszystkie strony, w tym na „plecy” klifów Los Gigantes, które planujemy na następny dzień i czarnych zboczach porośniętych dziko zielonymi drzewami. Podoba nam się coraz bardziej. Objeżdżamy Teide i Pico Viejo - na zboczu widać czarnego „pluja”, który musiał się wydostać bokiem – widać też dokładnie którędy spływał. Przy każdym kolejnym miradorze jest nam coraz bardziej szkoda, że powoli robi się ciemno, bo chętnie byśmy gdzieś tam ruszyli – ale jest to opcja na następne dni. Na razie mijamy zamkniętą już o tej porze kolejkę linową na szczyt Teide i zaczynamy zjeżdżać z drugiej strony na północną część wyspy – mijamy chociażby „Górę z kakao z kruszonką z pleśni”, na którą chyba też można dość łatwo wejść – ale wraz z zapadającym zmierzchem coraz bardziej nam zależy na tym, żeby jak najszybciej zjechać z wysokości i serpentyn. Chłopaki dzielnie dają sobie radę – zresztą prawie całą trasę zrobili na drugim biegu;)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (32)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Alcia
Alcia - 2016-01-18 18:43
Smocze szkło? Kupcie sobie w razie pojawienia się Innych z Gry o Tron! :P
Melduję - w Polsce zima pełną gębą - korzystajcie ile wlezie! :)
 
mirka66
mirka66 - 2016-02-09 19:52
Cudowny krajobraz.Podobny jest na Gran Canarii.
 
 
slowiki

Agata i Maciek
zwiedzili 14% świata (28 państw)
Zasoby: 267 wpisów267 223 komentarze223 3227 zdjęć3227 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.05.2023 - 23.05.2023
 
 
10.07.2022 - 17.07.2022
 
 
17.10.2018 - 24.10.2018