Geoblog.pl    slowiki    Podróże    Trochę ciepła zimą - Teneryfa 2016    Giganty, hiszpańskie Machu Picchu i latarnia
Zwiń mapę
2016
16
sty

Giganty, hiszpańskie Machu Picchu i latarnia

 
Hiszpania
Hiszpania, Masca
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4079 km
 
Dziś kolejny etap szlifowania umiejętności panów na odcinkach górskich. Pogoda nam dziś bardziej sprzyja – od rana świeci słońce, ale my frajersko ubieramy się w długie spodnie, bo przecież jedziemy w góry. A tam 26 stopni, więc gotujemy się jak skwareczki- ale nie narzekamy, w końcu dziś 16 stycznia! Początkowo nasza trasa jest podobna do tej z poprzedniego dnia, ale nie odbijamy na Teide a do zachodniego wybrzeża – tam jest wiele dogodnych punktów, do gapienia się na Los Gigantes, klify dochodzące do 800m wysokości. Jest lekka mgiełka, ale widoki i tak są super, choć mówiąc szczerze spodziewaliśmy się, że klify będą jeszcze wyższe i powalające. Serwujemy sobie sok z kaktusa, obcykujemy jaszczurki, których wyłazi wszędzie mnóstwo i podziwiamy widoki. Wszelkie biura organizujące wycieczki polecają wybrać się wzdłuż Los Gigantes łódką i twierdzą, że można wtedy obserwować delfiny czy wieloryby, ale my tym razem mamy w planach przejechać się po „plecach” klifów i zrobić trasę na ich drugą stronę, żeby spojrzeć na nie z drugiej mańki, spod latarni Teno.
Zaczynamy więc drogę z powrotem, ale w Santiago del Teide odbijamy na drogę na Mascę – tę zbudowali dopiero 20 lat temu i przez sporą część jest to bardzo kręta i wąziutka droga, choć z dobrą nawierzchnią. Przy mijaniu aut jadących z drugiej strony mocno zwalniamy, czasem zatrzymujemy się, albo chowamy w zatoczki zbudowane właśnie w tym celu. Na szczęście nie musieliśmy mijać się z żadnym autokarem (które nie mam zielonego pojęcia jakim cudem poruszają się po tej drodze), ale i z vanami bywało „na centymetry”. Zdecydowaną większość trasy robimy na pierwszym biegu. Ale warto, bo widoki po drodze są spektakularne. Co jakiś czas pojawia się zastawiony autami mini parking, a to zazwyczaj oznacza, że dotarło się do kolejnego mirador i warto zatrzymać się i wysiąść. Oprócz „pleców” Los Gigantes dużo w krajobrazie robi zarys kolejnej wyspy, La Gomery, a z drugiej strony majaczącej gdzieś zawsze w oddali Teide. Dość szybko docieramy do Masci- to mała wioska w górach Teno, która sławę zyskała głównie ze względu na swoje malownicze położenie – ma się wrażenie, że patrzy się na małe Machu Picchu- ale poza tym niewiele jest tam do zobaczenia i robi się już powoli komercyjnie – otwiera się gastronomia, a pamiątki mają przebitkę dwukrotną w stosunku do cen choćby w Puerto de la Cruz. Jest też kiepsko z parkowaniem, ale zatrzymujemy się karkołomnie parę zakrętów dalej i dotuptujemy na piechotę. Rezygnujemy z pierwotnie planowanego obiadu zniechęceni komercyjną otoczką, a za to zaopatrujemy się u lokalnego pana wystawiającego owoce w zapas bananów i siatkę kaktusów – pierwszy raz mamy okazję spróbować i bardzo sobie chwalimy, są smakowite.
Z Masci do końca trasy główną atrakcją są boskie widoki – końcowo lądujemy w Buenavista de Norte i odbijamy w lewo, żeby dotrzeć na cypel Teno i popatrzyć jeszcze na Gigantes. Droga jest krótka, ale spektakularna, wije się wysoko przyklejona do stromych klifów, z wydrążonymi na żywca tunelami w skale i osłonami łapiącymi odkruszające się kamienie. Na samym końcu nie ma praktycznie nic oprócz samotnej latarni, skalistego wybrzeża i niewielkiej plaży z czarniusieńkim piaskiem i Los Gigantes w tle. Jesteśmy już dość zmaltretowani głodem i ciepłem, a do tego byliśmy przygotowani na góry, a nie bumelowanie, ale nie jesteśmy sobie w stanie odmówić pomoczenia nóg w wodzie, a Paweł nawet stawia wszystko na jedną kartę i wskakuje popływać- przecież ciuchy wyschną;). Wygania nas z tego idyllicznego miejsca głód – gdy docieramy do Garachcio, miasteczka, które kiedyś zniszczył wybuch Teide, nie myślimy wiele i wchodzimy do pierwszej knajpy jaką widzimy. Tam na wielką próbę zostają wystawione nasze zdolności komunikacyjne, ponieważ porozumienie się z panem kelnerem w jakimkolwiek języku, wliczając nasz mocno skrawkowy, łamany hiszpański oraz język migowy, było niemożliwe i skończyło się tym, że Maciek do teraz nie wie, co właściwie dostał do jedzenia, a w sumie każde z nas było mocno rozczarowane tym co jadło. Smuteczek. Miasteczko też nas rozczarowało – po szumnych opisach w przewodnikach spodziewaliśmy się czegoś więcej, ale jakbyśmy nie pojechali i nie sprawdzili, to byśmy nie wiedzieli;) Dzień kończymy w naszym Puerto de la Cruz – wieczornym spacerem po centrum wypełnionym muzyką (w dużej część na żywo) oraz restauracjami i knajpami zapchanymi po brzegi emerytami:)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2016-02-09 19:53
Cudowne widoki.I te kolory....
 
 
slowiki

Agata i Maciek
zwiedzili 14% świata (28 państw)
Zasoby: 267 wpisów267 223 komentarze223 3227 zdjęć3227 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.05.2023 - 23.05.2023
 
 
10.07.2022 - 17.07.2022
 
 
17.10.2018 - 24.10.2018