Dziś kolejny piękny, słoneczny dzień, więęęęęęc…zamiast na plażę kulamy się oczywiście w góry. Ładujemy w siebie kawę i churros i śmigamy z powrotem pod Teide, gdzie jak widać czujemy się najlepiej. W centrum turystycznym El Portillo można dostać mapki ze szlakami w parku narodowym Teide: można wybierać i przebierać w trasach, długościach, stopniach trudności. My jedziemy na jedną z prostszych i popularniejszych tras. Szlak nr 3 wiedzie dookoła Roques de Garcia, skałek będących pomieszaniem Kapadocji z Jurą Krakowsko-Częstochowską i jest całkiem prosty, zajmuje około 2 godzin i jest pętlą: zaczyna się i kończy przy parkingu obok Parador de Canadas del Teide. Sporo na nim oczywiście Niemców, a i my traktujemy to jako relaksacyjny spacer z jedynymi w swoim rodzaju widokami. Na drugie śniadanie szamamy stertę owoców zakupionych dzień wcześniej na straganach siedząc na jakichś skałach na jęzorze magmy. Pomimo wysokości jest całkiem ciepło, drałujemy w krótkich rękawkach, a słońce praży nam buzie (jak się potem okazuje- na dziką czerwień nawet mimo filtrów). Po trasie zatrzymujemy się na kilku miradorach – dalej nie możemy się napatrzyć jak bardzo krajobraz się zmienia co paręset metrów: mamy w pigułce Kapadocję, pustynię, Mordor i Meksyk. Zjeżdżamy na dół jeszcze inną trasą niż zwykle: do Candelarii. Tam wiemy, że jest bazylika z ciemnoskórą Madonną, patronką Wysp Kanaryjskich. Zjazd jest taki, że wszyscy w samochodzie, którzy mają choć minimum choroby lokomocyjnej, są zieloni. Sama Candelaria ogranicza się dla nas do 20 minut: Bazylika jest dość przeciętna, a stoi przy placu z kolejną atrakcją: figurami wodzów plemion zamieszkujących dawno temu Teneryfę. Nic specjalnego. Wracamy drogami szybkiego ruchu do Puerto de la Cruz i zdajemy samochód, a potem ruszamy znów na polowanie na coś pysznego. Lądujemy na tapas i dwóch dzbankach Sangrii. Tapas to niewielkie porcje różnego rodzaju przekąsek: my składamy z nich naszą kolację. Mamy więc pierożki z krewetkami, ziemniaczki po kanaryjsku (młode ziemniaki w mundurkach z mocno osolonej wody, które je się z mojo verde i mojo rojo), kanaryjskie kozie sery z bazylią i żurawiną, kawałki kałamarnicy, lokalną rybkę, sałatkę pomidorową z serami i orzechami… Sangria też pyszna. Zapytaliśmy o przepis : biały rum, likier bananowy, czerwone wino i owoce. Pyszota. Wracamy do hotelu bardzo weseli, z chęcią śpiewania „Hej sokoły” po drodze, ale jakimś cudem się powstrzymujemy.