Geoblog.pl    slowiki    Podróże    Do trzech razy wyspa - Sycylia 2016    Największy wulkan Europy. W listopadzie.
Zwiń mapę
2016
07
lis

Największy wulkan Europy. W listopadzie.

 
Włochy
Włochy, Etna
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1937 km
 
Trochę nas straszyli. Że drogo, że tłumy ludzi, że brzydko. Pogoda nas też straszyła. Że lepiej się decydujcie szybko, bo dzień waszego przylotu był ostatnim ładnym dniem, a potem zarządzamy zimę na Etnie. Prognozy pokazują w najbliższych dniach śnieg i mocno poniżej zera. Listopad. A że my mamy do gór szacunek i ograniczone zaufanie do swojego górskiego doświadczenia i kondycji, stwierdzamy, że będzie jak będzie, ale nie ma sensu jeszcze bardziej ryzykować paskudnej pogody zostawiając Etnę na koniec wyjazdu i modląc się o czyste niebo nad nią.
Z mieszanymi więc nadziejami wsiadamy w auto i kulamy się z Katanii pod dolną stację kolejki liniowej na południowym stoku wulkanu do Rifugio Sapienza. Stacja jest na wysokości ok 1900 m n.p.m., czekają nas więc podobne serpentyny jak na Teneryfie. I podobne widoki. Nie wiemy czy intensywność koloru roślin na stokach lawy wynika z ich gatunków czy z kontrastu jaki daje czarna gleba. Ale wrażenie jest niesamowite i bardzo podobne do tego ze zboczy Teide. Brakuje nam tylko widoków na wyspę. Powietrze jest bardzo zamglone i widzimy tylko zarysy pięknych widoków daleko hen, jakie pewnie widoczne są wspaniale przy dobrej pogodzie. No cóż, tego się nie da przewidzieć, zmienić ani przygotować. Listopad.
Pod stacją kolejki miła niespodzianka: tłumów i kolejek wcale nie ma, odjazdy są na bieżąco. Parking wcale nie jest płatny. Połowa kramików z pamiąkami zamknięta, więc nie przytłaczają. Listopad.
Co do samej Etny to wygląda to zupełnie inaczej niż z Teide. Teide to był jeden krater na szczycie dość smukłego stożka i można go było zdobyć. Etna jest rozlazła jak łośmiornica. Nie ma nawet jednego centralnego krateru, a 4 obok siebie. Zdobyć je można, ale ciężko: trzeba wykupić wyprawę z przewodnikiem i porządnie się przygotować licząc przy tym na dobrą pogodę. Dla zwykłych śmiertelników szlak jest zamknięty. Oprócz kraterów centralnych jest ponad 200 nieczynnych kraterów porozsiewanych po całości rozległych stoków. Więc te pagórki, które sie mija u podnóża, już w miejscach, gdzie normalnie mieszkają w miasteczkach ludzie, to właściwie nie pagórki: to kratery. Także o ile Teide do mocny, elegancki, smukły pan w muszce, tak Etna to większa, starsza dama z rozlanymi sukniami i mnóstwem biżuterii. Takie skojarzenie.
Na dolnej stacji kolejki stajemy przed wyborem: co my właściwie od tej góry chcemy. Tylko wjechać i zjechać na ok 2500m kolejką? (30 euro) A może do tego wsiąść na górnej stacji do busików i dać się powieźć z innymi turystami i przewodnikiem do Torre del Filosofo na prawie 3000m? (czyli kolejne 33 euro) Hmm, sami nie wiemy. Nie wiemy jakie warunki na górze, jak właściwie tam wygląda i co możemy. Czytaliśmy, że niektórzy porywali się na centralny krater „na dziko”, w sensie na nielegalu i bez przewodnika, ale to trochę ekstremalnie dla nas – z jakiegoś powodu te zakazy są, a do gór i pogody (listopad) należy mieć szacunek. Z żalem, ale odpuszczamy myśl o zaglądaniu w ziejący, żywy krater. Na razie wjeżdżamy kolejką na górę.
Na górze powiewa, ale w sumie świeci słońce. Na nieogarniętych czeka wypożyczalnia puchówek i porządnych butów. Trasę ciężko ocenić. Pytamy jednego z pracowników: daleko do tego Torre del Filosofo? Mówi 6 km i 2 godziny marszu. Trochę się wahamy, ale końcowo olewamy busik i idziemy na trasę. Nie po to się pakujemy na wulkan, żeby nam wozili po nim tyłki jak niemieckim emerytom;) i nie po to, żeby zupełnie stracić kontakt z górą, nie mówiąc o tym ile fotek by się nie dało zrobić;)
Na trasie najbardziej przeszkadza wiatr. Dopóki wieje w plecy to jeszcze, jeszcze, ale im wyżej tym jest silniejszy. Kawałek przeszliśmy trasą autobusików, ale widząc ile nadrabiamy trasy na serpentynach przenosimy się na trasę dla pieszych. Jest pięknie. Etna zieje dymem z centralnych kraterów, wiatr wieje, a my tuptamy sobie w żużlu. W górę jest z nim ciężko: na każde 2 kroki, 1 idzie w górę, a drugim zjeżdżasz w dół. Lepiej jest potem przy schodzeniu. Świetnie amortyzuje zbieganie. Wysokość na szczęscie nie daje nam się jakoś we znaki, kondycja też nie. Na Torre del Filosofo jesteśmy w jakąś godzinę naszym żółwim krokiem. Nie było tak źle jak się obawialiśmy. Stąd szlak dalej jest odgrodzony. Można za to wleźć do kraterów, które wypiętrzyły się w czasie erupcji z 2002-2003. Wiatr wieje niemożliwy. Jak sto diabłów. Nie można złapać oddechu, ale za to można się położyć na powietrzu jak Michael Jackson w teledyskach. Nawiewa chmur. Listopad. Szkoda, bo kratery są fantastyczne i pociągające. Kratery centralne buzują sobie nad naszymi głowami. O dziwo, nie czujemy żadnego zapachu siarki. Przebiegamy na przeciwległy kraniec krateru, żeby zajrzeć do kolejnych, w pięknych czerwonych barwach. Wieje tak mocno, że Aga boi się robić zdjęcia komórką, bo nawet gdy trzyma ją w obu rękach wygląda jakby zaraz miał ją porwać wicher. Gdy zaczyna tak nami rzucać, że boimy się, że wiatr zepchnie nas do środka krateru, decydujemy się wracać. Zatrzymujemy się tylko na chwilę, gdy zauważamy dymki lecące z żużla. Myśleliśmy, ze to wiatr piach wywiewa, ale za poradami z internetu wyciągamy łapki z rękawiczek i wsadzamy w żwir. Gorące! Etna buzuje tuż przy powierzchni i gotuje się w środku. Fantastyczne.
Zimno! Wieje! Na dół! Zawijamy się na ile dajemy radę i lecimy żużlem w dół. Mijamy kolejnych ludków idących w przeciwną stronę, którym dajemy po angielsku wskazówki ile jeszcze w górę. Ale po jakimś czasie orientujemy się, że są już za nami z powrotem – co oni tak szybko obrócili? Dobijają do nas: i wybuchają śmiechem. Po znaczku „Euro 2012” na plecaku Maćka orientują się żeśmy Polacy. Oni też Polacy. Poleźli tylko za winkiel rzucić okiem na centralne kratery, bo wcześniej się bez sensu wpakowali na inny – wydawało im się, że szlakiem, a przynajmniej tak to wyglądało, ale mówili, że zapadali się po kolana, a wiatr z góry rzucał kamlotami. Po takiej relacji rezygnujemy z ostatniego krateru na tej wysokości, o którym myśleliśmy. Szczególnie, że zaczyna lać deszcz. Wicher nie pozwala oddychać, wbija piach w zęby i oczy. Listopad. W czwórkę idziemy do stacji kolejki. Tam wszyscy się odwijamy i... dopiero wtedy się orientujemy, że to ludki, które siedziały przy nas wczoraj w samolocie. I wypożyczały auto tuż przed nami, od tej samej firmy. Świat jest mały.
Jesteśmy zmarźnięci, a wiatr tak wieje, że Agata zaczyna się obawiać, czy kolejka nie stanie. Zjeżdżamy czym prędzej na dół i dopiero tam rozgrzewamy się kawą i rozglądamy po pamiątkach. Utwierdzamy się w przekonaniu, że Sycylia to pistacjowa wyspa. Czyli w tłumaczeniu na Maćka: raj. Pistacje są we wszystkim. W canolli, w likierach, w makaronach... odkrywamy też, że istnieje coś lepszego niż nutella i masło orzechowe: pasta pistacjowa. O mamusiu, niebo w gębie. Pod kolejką ceny zawyżone, więc zadowalamy się rekonesansem, ale strasznie jesteśmy tym ucieszeni. Na koniec dobijamy też do krateru Silvestri, który leży na wysokości dolnej kolejki, paręset metrów od niej i nie wymaga absolutnie żadnej wspinaczki, bo wchodzi się na niego z poziomu parkingu. Widoki stamtąd są praktycznie równie piekne jak z góry, krater to krater, można do niego zbiec na samo dno, a z obrzeży widać kolejne kratery, czerwone i żółte skały, no i przy ładnej pogodzie połowę Sycylii. I wcale nie potrzeba wtedy wydawać majątku na kolejkę.
A wracając do Etny: podobało nam się. Pewnie przy dobrych warunkach pogodowych wrażenia są jeszcze lepsze, ale myślimy, że w parze mogą też iść chmary turystów. Etna jest zupełnie różna od wszystkich wulkanów, które dotychczas widzieliśmy. Pomimo różnych tipów w internecie, my zdecydowanie polecamy jednak wysokie buty, koniecznie ciepłe ubranie, najlepiej coś przeciwwiatrowego. Czapka, rękawiczki. I okulary przeciwsłoneczne i chustka: żeby chroniły od pyłu, wiatru i latających kamlotków. Bez tego się nie obejdzie.
Wracamy do naszego lokum w Katanii totalnie wymęczeni tym wiatrem. Nie chce nam się nawet szukać jakiegoś wielkiego obiadu, więc zadowalamy się pizzą tuż obok: Maciek wyczaił z ulicy opalany drewnem piec. Wchodzimy do środka, pizza tylko na wynos, co nam w ogóle nie przeszkadza, no i wielgachna lista po włosku, którą próbujemy rozszyfrować. Jest pizza z nutellą. I 4 warianty pizzy z pistacją. Niesamowite.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Mama
Mama - 2016-11-25 14:42
Takie zimno na Sycylii!!! A chcieliście ciepełka zmarźluchy. Życzę dużo słoneczka.
 
 
slowiki

Agata i Maciek
zwiedzili 14% świata (28 państw)
Zasoby: 267 wpisów267 223 komentarze223 3227 zdjęć3227 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.05.2023 - 23.05.2023
 
 
10.07.2022 - 17.07.2022
 
 
17.10.2018 - 24.10.2018