Ruszamy się z Katanii na północ. Jedziemy wzdłuż wschodniego wybrzeża, miedzy Etną, a morzem. Etny dziś nie widać – prawie do podstawy przykryta jest chmurą. Powietrze też jest bardzo zamglone pomimo tego, że świeci słońce. Wicher znów wieje. Nasz cel na dziś: Taormina. Omijamy płatną autostradę, więc podróż zajmuje nam prawie 2 godziny, choć to marne 50 parę kilometrów. Ale poza autostradą oprócz wąskich uliczek, irytujących kierowców i nadrobionych godzin w drodze można zobaczyć mnóstwo rzeczy, których na autostradzie nie doświadczymy, nie zatrzymamy się i nie cykniemy fotki. A przykład plażę i promenadę w Naxos tuż przed serpentynami, które prowadzą ostro w górę do Taorminy. Wiatr nas smaga jak na Etnie – co się dzieje do cholery? Nie wytrzymujemy długo i wracamy do auta wspinać się w górę. Po paru porządnych podjazdach i zakrętach GPS informuje nas radośnie, że „dotarłeś do celu”, ale zaparkować nie ma gdzie. Mieliśmy głupią nadzieję (naiwniaki), że gdzieś sobie kątem przycupniemy i będzie git. Daremnie. Taormina jest na górze, ma wąskie, strome uliczki przejazdowe, deptaki, ograniczoną strefę ruchu ulicznego i wszystkie dostępne miejsca parkingowe zarezerwowane dla rezydentów z odpowiednią kartą. Nie mamy więc jak się zatrzymać. Chcąc-nie chcąc pniemy się dalej i lądujemy w drugiej miejscówce będącej celem dzisiejszego dnia (a poleconej nam w naszym B&B Miro w Katanii przez Lucię) – Castelmoli. Znajduje się ona jeszcze sporo wyżej od Taorminy i przycupnęła sobie na szczycie wzgórza wraz ze skromnymi ruinami zamku (ledwie parę cegieł). To jest miasto panorama. O ile przewodniki zachwalają widoki z Taorminy, to co należy powiedzieć o miejscu, z którego jest widok również NA Taorminę? Nauczeni tym co nas przed chwilą spotkało właśnie w Taorminie, parkujemy na jednym z płatnych poziomowych parkingów i wspinamy się schodami przez uliczki miasteczka na samą górę do ruin zamku. Jaka szkoda, że powietrze takie zamglone! Jaka szkoda, że Etna siedzi po uszy w chmurze i widać ledwo jej podstawę. Ech. Listopad.