Geoblog.pl    slowiki    Podróże    Do trzech razy wyspa - Sycylia 2016    Miastem rządzi mafia?
Zwiń mapę
2016
10
lis

Miastem rządzi mafia?

 
Włochy
Włochy, Palermo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2172 km
 
Przyjeżdżamy i znów wbijamy się w parkingowe piekło potęgowane tym, że właściwie wszystkie uliczki są jednokierunkowe. Do tego hałas i tłok wielkiego miasta, którego na razie jeszcze nie znamy. Naszą miejscówkę do spania znajdujemy szybko. Miejsca parkingowego szukamy następne pół godziny krążąc praktycznie po całym mieście. W końcu zdesperowana Aga wbija w GPSa, żeby znalazł parking jak najbliżej naszej miejscówki. Znajduje bardzo blisko: i wprowadza nas w totalnie ciasną uliczkę. Maciek-kierowca dostaje zawału. Potem składamy lusterka z obu stron. A potem z potem na czole i z szalejącym za nami Włochem w kolejnym aucie, który miał wciśnięty klakson na stałe kulamy się 10 na godzinę modląc się, żeby nie zarysować auta. Końcowo dokulaliśmy się, parking oczywiście płatny, ale jest nam już wszystko jedno.
Nocleg mamy w wybornym miejscu, właściwie przy skrzyżowaniu 2 głównych ulic, Via Roma i Corso Vittorio Emanuele. Tuż obok placu Czterech Rogów. Dostajemy właściwie apartament nie pokój. Wielki, z balkonem, czyściutki i przytulny. Nazywa się Cassaro261 B&B. Na booking.com zapłaciliśmy za niego 1/3 jego pierwotnej ceny. Co to mówiliśmy? Aha. Listopad.
Już gdy przyjechaliśmy poszliśmy się przejść na wieczorny spacer, żeby ogarnąć, co my właściwie mamy w okolicy. Mamy wszystko co trzeba, wszędzie dojdziemy piechotą. No może jakoś dziwnie mało trattorii w okolicy, w innych miejscach widzieliśmy właściwie jedna na drugiej.
Rano schodzimy na śniadanie. Nasz gospodarz właśnie wyciąga z piekarnika świeże, ciepłe ciasto. No bo co Włosi jedzą na śniadanie: kawę i słodkie. We wszystkich miejscach te smutne pieczywo tostowe z paczki, zafoliowane kawałki sera i jakieś pojedyncze wędliny to ewidetny ukłon w stronę reszty Europy. Najczęściej słaby, ale zawsze. Za to przegląd ciastek, croissantów, ciast i ciasteczek jest na śniadaniu pełen. Ciasto ląduje obok pozostałych – to takie bardzo słodkie, wilgotnawe coś pomiędzy babką a biszkoptem, w internecie chyba do znalezienia właśnie jako...ciasto sycylijskie.
Internety donoszą, że w Europie ogólnie śnieg. U nas dziś słońce i jakieś 18, w porywach do 20 stopni. I jeszcze trochę wieje. Agata musiała sobie dziś przycupnąć na ławeczce i poprawić soczewkę w oku. Jak ją wyjeła, oczyściła i chciała znów włożyć do oka, to wiatr ją zwiał.
Tuż obok nas podobno jest targ. Tak twierdzi przewodnik. Idziemy. I faktycznie pomiędzy wąskimi uliczkami rozkładają się stragany. Głównie ryby i mnóóóstwo warzyw i owoców, z dziwadłami typu karczochy, opuncje, kasztany...Maciek ma straszną ochotę na opuncję, owoc kaktusa, których już próbowaliśmy na Teneryfie, a tutaj znajdujemy już nawet wersję obraną, w różnych kolorach, zapakowaną w pudełeczko. Kaktus-to-go.
Zwiedzanie właściwe zaczynamy od najdalszego dla nas punktu: katakumb Kapucynów. Jest tam 8000 zabalsamowanych zwłok, porozwieszanych na ścianach albo poukładanych w przezroczystych trumnach. Większość z nich to praktycznie same kości, poubierane w stroje z epoki, na części zachowały się tkanki i wyglądają makabrycznie, a parę jest takich co są przerażająco dobrze zachowane. Wyeksponowana jest malutka dziewczynka, która wygląda jak śpiąca lalka. Zdjęć robić nie wolno, z szacunku dla bądź co bądź, grobowca, więc kto chce zobaczyć jak to wszystko wygląda, powinien sobie wygooglać po prostu katakumby Kapucynów: znajduje bez problemu. Wejście 3 euro. Podejrzewamy, że możemy mieć dziś koszmary...
Dalej chcieliśmy iść do Pałacu Normańskiego. Nawet się cieszyliśmy, że ha, dziś czwartek, jakieś tańsze bilety niż pt-ndz (10 euro zamiast 12). Na miejscu okazuje się, że ma to swój powód: w tygodniu zamknięte są komnaty królewskie. W tej sytuacji decydujemy, że chcemy zobaczyć wszystko, więc wrócimy jutro rano. Zamiast tego idziemy do Katedry. Z zewnątrz wygląda bardzo oryginalnie, plac jest przy jej boku, a nie froncie, a cała bryła jest bardzo duża i ciekawa, jak pomieszanie z poplątaniem. Nam się podoba. Wczoraj było pusto, dziś widać już sporo zbitych grupek objazdowych wycieczek. W środku katedra jest dużo mniej widowiskowa i ciekawa niż na zewnątrz. Jest parę miejsc, do których jest płatny wstęp, jeśli chce się ogarnąć je wszystkie, można wziąć bilet łączony za 7 euro. Wchodzi w niego wejście do krypt i skarbca, do grobów królewskich oraz wejście na dach. To ostatnie spodobało nam się zdecydowanie najbardziej, wchodzi się grupami co pół godziny i tupta chodnikiem pośrodku spadzistego dachu. Agata i jej lęk wysokości potęgowany wiatrem i przeciskającymi się obok zwariowanymi innymi turystami... Wrażenia fajne – nie pobiły dachu katedry w Mediolanie, ale i tak polecamy.
Zaraz obok jest też kolejny punkt z przewodnika, który lepiej prezentuje się z zewnątrz niż wewnątrz: Kościół św. Jana od Pustelników. Reklamowany jako kościół z największą ilością pozostałości arabskich i z charakterystycznymi czerwonymi kopułkami. Otacza go ciekawy ogród, w którym odkrywamy jak wygląda drzewo...granatowe. No fajnie, tylko, że w środku... nie ma nic. Nie tylko nie ma nic w sensie sprzętów, ale nie ma nic też na ścianach. Pozostały zupełnie gołe kamienie, faktycznie charakterystycznie zaprojektowane pod kulturę arabską, ale no hmm... 6 euro? Ta porażka i świadomość, że większość kościołów, które widzieliśmy na Sycylii jest bardzo skromna i mało ciekawa w środku, sprawia, że kolejne kościoły z przewodnika z płatnym wejściem sobie odpuszczamy.
Szukamy za to miejsca na obiad. Jakoś naprawdę, straszna bieda z trattoriami w tym Palermo, już nawet jakaś fajna pizzeria nam styknie. Okazuje się, że przechodzimy obok informacji turystycznej: Maciek skacze po mapkę i przy okazji dopytuje człowieka w środku, gdzie tu można coś zjeść. Facet wstaje zza biurka i „on nas zaprowadzi”. Prowadzi niedaleko do baru... uniwersyteckiego? Mówi, że super, że tanio, sadza nas i wciska kartę w rękę, a potem zadowolony przysiada się obok. Zamawiamy co się da, bo oczywiście obsługa po angielsku nie mówi. To co nam przynieśli było absolutnie najgorszą włoską kuchnią jaką kiedykolwiek jedliśmy. Facet z informacji turystycznej namolnie nie chciał od nas pójść przez dłuższy czas, a potem zaczął się przechadzać jak po własnym podwórku, ustawiać kelnerkę, gadać z wszystkimi... mafiaaaa? Ale że kulinarna? Dramat. Niesmak zapijamy winem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (26)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Mama
Mama - 2016-11-25 14:59
Agatka jest w raju - kawa i ciasteczka na śniadanie, to spełnienie marzeń. Gorzej z Maćkiem. Owoców tym Włochom zazdroszczę. Te kolory .....
 
 
slowiki

Agata i Maciek
zwiedzili 14% świata (28 państw)
Zasoby: 267 wpisów267 223 komentarze223 3227 zdjęć3227 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.05.2023 - 23.05.2023
 
 
10.07.2022 - 17.07.2022
 
 
17.10.2018 - 24.10.2018