Na Trapani namówił nas Puccio: żebyśmy jednak dali szansę. Wypisał nam też potem na naszą prośbę knajpy z dobrym jedzeniem. Niestety okazuje się, że w niedziele wszystkie są zamknięte. Parkujemy praktycznie w centrum. Na niebieskich liniach: ale w niedzielę poza sezonem za darmo. Biegniemy na poszukiwania jakiegoś jedzenia. Ku naszej zgrozie: wszystko pozamykane, restauracje również. Ej, ale dlaczego, przecież jest 14! Krążymy po starówce, trochę odbijamy w stronę wody, intuicyjnie próbując znaleźć miejsca, gdzie powinny być restauracje i to takie otwarte wręcz zawsze. Kicha! Wygląda na to, że w niedzielę też większość restauracji zamknięta, a przynajmniej w porze obiadowej, może otwierają się normalnie wieczorem. Na sam koniec dobijamy dopiero do jakiejś Osterii, w której w sumie dużo ludzi i dostajemy jedzonko: Maciek w końcu skusił się na jakieś mięso: świnka, ale w pistacjach! Agata dostaje gnocchi z sosem dyniowym, gorgonzolą i bekonowym chipsem. Potem próbujemy zobaczyć co w tym Trapani. No i ok, starówka powiedzmy ładniejsza niż w Katanii. Wygląda na to, że przynajmniej na tych najbardziej reprezentatywnych ulicach jest czyściej i jaśniej. Ludzi mało: zakładamy, że dlatego że niedziela wczesne przedpołudnie. Ale żeby tak coś... zwiedzać? Oglądać? Tak niebardzo. Hmmm. Próbujemy, ale nie znajdujemy żadnego powodu, żeby do samego Trapani przyjeżdżać dłużej niż na godzinę.