Geoblog.pl    slowiki    Podróże    Katalonia i Barcelona 2017    Gaudi dzień pierwszy
Zwiń mapę
2017
20
mar

Gaudi dzień pierwszy

 
Hiszpania
Hiszpania, Barcelona
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1892 km
 
Na bookingu łapiemy jakaś niewiarygodną okazję (chyba -70%...) i w cenie bardzo standardowej wynajmujemy na 5 noclegów elegancki apartament 100-metrowy z dwiema łazienkami, kuchnią i 5 sypialniami tuż przy Avinguda Diagonal, w dobrym punkcie wypadowym do większości atrakcji. Te są rozrzucone po całej Barcelonie i nawet nie myślimy o jakiejkolwiek próbie dotarcia wszędzie na piechotę. Zamiast tego tuż po przylocie na lotnisko El Prat (to to główne, praktycznie w mieście, do którego podejście pozwala nam na boską panoramę wieczornej Barcelony) kulamy się w stronę metra, które od niedawna jest podprowadzone zarówno pod Terminal nr 1, jak i nr 2, i stajemy przed automatem z biletami. Opcji tu jest parę, w zależności od tego co człowiekowi potrzeba. Można kupić za 4.5 euro bilet konkretnie na to metro (linia L9 Sud) do centrum i tyle. A można kupić też bilety czasowe (dzień, miesiąc itd.) na 1 osobę albo bilety ilościowe. Te są trochę bardziej skomplikowane. Istnieje T10, które uprawnia do 10 przejazdów, do wykorzystania przez ile osób się podoba, aaaale ten bilet nie jest do kupienia konkretnie na stacji lotnisko – na wszystkich innych można go kupić, na lotnisku nie. Potem jest T50 – ten bilet uprawnia do 50 przejazdów: ale tylko dla 1 osoby. A potem jest T70, który pozwala na 70 przejazdów, ale do wykorzystaniu przez wiele osób – i w ten bilet się zaopatrujemy (bo zarówno T50 jak i T70 są do kupienia na lotnisku i działają na linię L9 Sud – nie musimy dokupywać tego biletu za 4,50 euro). Kosztuje w tej chwili 59,50 euro, dzięki czemu wychodzi nam mniej niż euro za pojedynczy przejazd. Działa też na przesiadki, jeśli przesiadamy się w czasie 75 minut i na autobusy.
Tym sposobem dojeżdżamy w miarę wygodnie do naszej stacji metra Diagonal i kulamy się do naszej miejscówki Barcelona 226. Lądujemy dość wymęczeni całą podróżą – w środku czeka na nas niespodzianka, kosz z chorizo, serem, bagietką, winem, wodą, pomarańczami, oliwkami… w sam raz na kolację i bardzo sensowne przestawienie się na kuchnię iberyjską.
W poniedziałek rano wyskakujemy do piekarni pod naszym budynkiem po świeżutkie pieczywo i marketu po dodatki do kanapek. Twarde sery i jamon. Po śniadaniu ruszamy na piechotkę w stronę Passeig de Gracia – spacer 15 minutowy, ale jesteśmy w dzielnicy Eixample, gdzie właściwie co drugi budynek jest jakąś perełką modernizmu, a cała dzielnica zbudowana jest w bardzo przemyślany i estetyczny sposób. Wzdłuż tłocznej alei rosną palmy, na których mieszkają zielone papugi: głośno skrzeczą pomimo hałasu ulicy.
Barcelona kojarzy się głównie z Gaudim i co najmniej połowa naszego planu zwiedzania zawiera jego dzieła. Zaczynamy od Casa Mila, kamienicy mieszkalnej nazywanej tez La Pedrera – „kamieniołom”. Wyedukowani internetem i poradami znajomych do wielu miejsc mamy wykupione bilety online, w które zaopatrzyliśmy się już przed wyjazdem. Dzięki temu wchodzimy z marszu, omijając kolejki, które w Barcelonie są zawsze, mniejsze lub większe, bo to miasto do zwiedzania przez cały rok. Minusem tego jest to, że jesteśmy związani godziną i dniem wizyty. Bilety kosztują 23.5 euro, jest też opcja wykupienia biletu „otwartego”, bez wyboru konkretnego dnia, ale kosztuje to już 29 euro od osoby. Casa Mila nadal jest domem mieszkalnym, który ma normalnych lokatorów, dlatego zwiedzanie ogranicza się na parterze do oryginalnego patio, z którego wjeżdża się na dach. Tam oprócz widoku na część Barcelony ma się spacer w dość niesamowitej scenerii, z kominami w kształcie jakichś fantastycznych rycerzy, zwieńczeń klatek schodowych w kształcie figur szachowych, po nieregularnym dachu, wokół zamkniętych patio. Do obejrzenia jest też poddasze zbudowane z nieregularnych łuków, gdzie jest wystawa o projektach Gaudiego, a na piętrze poniżej – kompletne, umeblowane mieszkanie bogatej rodziny z epoki. Całość robi dość niesamowite wrażenie, bardzo nam się podoba, choć nie jesteśmy jakimiś wielkimi fanami i znawcami architektury. Jesteśmy trochę w szoku, że ktoś takie coś po pierwsze wymyślił, a po drugie dał radę zrealizować.
Parę kroków dalej, na tej samej ulicy, jest druga z kamienic Gaudiego udostępnionych do zwiedzania: Casa Batllo. Jest zdecydowanie inny od Casa Mila, choć podobnie ześwirowany i totalnie oderwany od rzeczywistości, bardzo kolorowy i baśniowy. Fasada wygląda jak obłożona tęczowymi smoczymi łuskami, a w środku znajduje się patio wyłożone błękitnymi i granatowymi kafelkami. Tu również mamy wykupione bilety online na konkretną godzinę, w podobnej cenie, i tak jak w Casa Mila, z audioguidami, które tutaj, w prawie pustych pomieszczeniach, wirtualnie pokazują umeblowanie. Casa Batllo jest zdecydowanie mniejsza niż Casa Mila, ale bardziej bajkowa i kolorowa. W Casa Mila niesamowite wrażenie robi dach, w Casa Batllo kolorowa fasada, błękitne patio i wielkie nieregularne okna. Każdemu co innego podoba się bardziej, ale zgodnie stwierdzamy, że obie kamienice są na tyle różne i interesujące, że warto zwiedzać obie.
Wtedy łapie nas głód i zmęczenie (Agata ma trochę ograniczone moce silnikowe i planuje napisanie alternatywnego przewodnika dla ciężarnych „Barcelona od toalety do toalety”), więc zawijamy się w jedną z bocznych uliczek w poszukiwaniu jakiegoś baru tapas (tradycyjnych hiszpańskich mini-dań, których zamawia się całe mnóstwo i je wspólnie). Trafiamy do jakiegoś z morskim profilem i zamawiamy stertę tapas: patatas bravas (zapiekane ziemniaczki z sosem), krokieciki z szynką i z pieczarkami, hiszpańska tortilla z ziemniaków, sałatka rosyjska (która okazuje się naszą tradycyjną jarzynową), omlet z krewetkami, ostra sałatka z tuńczyka… Stamtąd kulamy się wolnym krokiem wzdłuż Rambla de Catalunya do Placa Catalunya, skąd odchodzi La Rambla, najbardziej znana ulica w Barcelonie. Taki Monciak. I właściwie nic szczególnego na samej Rambli nie znajdujemy – typowy mega zatłoczony turystami deptak, wypełniony handlarzami pamiątek i restauracjami nastawionymi na turystów. Absolutnie nic specjalnego, a nam przyjemność ze spaceru odbiera trochę świadomość, że Barcelona jest europejską stolicą kieszonkowców, oczy trzeba mieć wokół głowy, kosztowności najlepiej żadnych, a swoją torebkę owiniętą 3 razy wokół siebie mocno trzymać przed sobą. La Rambla ciągnie się trochę dalej niż kilometr, a kończy kolumną Kolumba na nabrzeżu, na którą można wjechać, żeby obejrzeć widok na rozległy port. My mamy dużo punktów widokowych w planach, więc wjazd sobie odpuszczamy. W zamian za to wpakowujemy się na targ La Boqueria, głośny i zatłoczony, do którego ciasnym przejściem odbija się mniej więcej w połowie La Rambli. Jest tam hałas, potworny tłum i piękne, kolorowe stragany z owocami, świeżo wyciskanymi sokami, bakaliami, przyprawami, mięsem, rybami i owocami morza, słodyczami, orzechami… Można by tu bez problemu wydać mnóstwo kasy, sami kupujemy dziwne połączenia soków w dzikich kolorach, prażone orzeszki, mama wywala oczy na duriana…
Jest połowa marca, ale z nieba momentami leje się naprawdę mocne ciepełko i z lubością, choć też trochę obolałymi nogami, pałętamy się po porcie i rozległej marinie. Spacerkiem kulamy się na dzielnicę La Ribera, zupełnie różną od szerokich alej Eixample, z wąskimi uliczkami, zaułkami, starymi kościołami, małymi knajpkami, praniem rozwieszonym z okien. Naszym celem jest Santa Maria del Mar, wysoka, imponująca bazylika, która zachwyca pomimo swojego surowego, ciemnego wnętrza, pozbawionego praktycznie ozdób oprócz imponujących bogatych witraży. Wejście jest za darmo, a kościół robi na nas wrażenie przestrzenią, strzelistością kolumn, średniowieczną tajemniczością. W Polsce 0 stopni, śnieg i już dawno jest chyba ciemno. Tutaj godzina 19, jest wciąż widno, choć zdecydowanie zaczyna być też chłodno. Postanawiamy wracać do domu, zaopatrując się w zapasy na wieczór: chorizo, jamon, twarde sery wchodzą nam bez problemu, pomarańcze tu są słodziutkie i soczyste, ciastki i desery trochę bez sensu, zdecydowanie nie są hiszpańską specjalnością. Do tego ekipa zaopatruje się w butelkę cavy (katalońskiej wersji wina musującego), wina i miejscowe piwo.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (40)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2017-03-31 04:41
Wspaniały opis a zdjęcia jeszcze lepsze!
 
 
slowiki

Agata i Maciek
zwiedzili 14% świata (28 państw)
Zasoby: 267 wpisów267 223 komentarze223 3227 zdjęć3227 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.05.2023 - 23.05.2023
 
 
10.07.2022 - 17.07.2022
 
 
17.10.2018 - 24.10.2018