Geoblog.pl    slowiki    Podróże    Katalonia i Barcelona 2017    A dziś bez Gaudiego
Zwiń mapę
2017
23
mar

A dziś bez Gaudiego

 
Hiszpania
Hiszpania, Barcelona
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1892 km
 
Dziś się rozdzielamy. Ala z mamą jadą w miasto, a Agata, Maciek i tata jadą na Camp Nou zwiedzać stadion. Odpikujemy się wszyscy na jednym bilecie, ale idziemy na inne metra. Maciek jako fan FC Barcelona nie mógłby odpuścić stadionu, tata jedzie bardziej z ciekawości, a Agata z zawodowego zaparcia byłego pracownika UEFy przy Euro 2012. Z metra trzeba kawałek dotuptać. Bilety lepiej kupić przez internet, na konkretny dzień i godzinę (ma się 30 minut od tej godziny na wejście na stadion), bo w kasach są droższe o 1.5 euro na sztuce. My płacimy po 25 euro od głowy, a Maciek za dodatkowe 5 euro bierze też audioguide. Zanim jeszcze wejdzie się do muzeum, jest się ustawianym przez pracowników do zdjęcia na zielonym ekranie – standard, w casach robili to samo – wklejają Ci później jakieś tematyczne tło i możesz sobie takie zdjęcie na wyjściu wykupić – oczywiście swoje to kosztuje, a wklejka jak bum cyk cyk, no ale jeśli ktoś lubi takie „pamiątki”… na Camp Nou zdecydowanie z tym przegięli, bo ustawili fotkowanie w 4 miejscach z hasłami „zbierz wszystkie 4!”. Wymijamy jak najszybciej.
Samo zwiedzanie zaczyna się od muzeum, gdzie jest wystawiona iście imponująca kolekcja, jak to rzekł tatko, „garnków” i innej blachy, puchary wszelkiego rodzaju, kopie Złotych Butów i Złotych Piłek (Maciek twierdził, że chyba wszystkie Messiego?), pary korków i piłki od wczesnych czasów klubu, gdzieś z lat 30, zdjęcia, koszulki… Maciek spędził tam prawie 1.5 godziny, Aga z tatą obrobili się w 30 minut :). Wystawa obejmuje sukcesy nie tylko piłkarzy nożnych, ale też pozostałych drużyn z tego samego klubu, koszykarskiej czy hokejowej. Potem zaczyna się zwiedzanie stadionu. Nie ma tourów z przewodnikiem jak na stadionie AC Milan, tylko ludki idą ciągiem jak lecą po trasie. Najpierw wychodzi się na trybuny mniej więcej w połowie wysokości. Maciek mówi, że to obecnie największy stadion europejski i że wchodzi trochę poniżej 100 000 luda. Pod koniec wystawy okazało się, że już latem rusza przebudowa stadionu na większy i nowocześniejszy (Nou Camp Nou) przy próbie braku ingerencji w normalny kalendarz rozgrywek. Wrażenie spore, zdecydowanie większy od naszego gdańskiego stadionu, ale w sumie jak widzieliśmy już San Siro, to nie jesteśmy aż tak bardzo wgnieceni w ziemię. Potem schodzi się na dół, w mixed zonę i do sali konferencyjnej, do szatni gości (niestety ku naszemu rozczarowaniu nie wpuszczają do szatni gospodarzy) i do tunelu prowadzącego na boisko. W tunelu jest odbitka do… kapliczki, z czarną, typowo hiszpańską Madonną. Można skoczyć spróbować dogadać się z górą w kwestii wyniku meczu. Na poziomie boiska można sobie zrobić zdjęcie na ławkach rezerwowych – na trawę oczywiście nie wpuszczają, ale przecież na wszystkim da się zarobić i zaledwie kawałek dalej można sobie kawałek oryginalnej trawy z Camp Nou… kupić. Nie wiadomo, śmiać się, płakać?;) Stąd wjeżdżamy windą na wyższy poziom, do strefy VIP, gdzie jest restauracja i loże VIPowskie (niestety do żadnej nie wpuszczają) i kilkoma schodkami w górę wchodzi się na stanowiska komentatorskie wysoko ponad płytą stadionu. Generalnie cały tour jest dość ciekawy, szkoda trochę, że nie ma nikogo do opowiadania i jest wszystko tak totalnie skomercjalizowane, a z drugiej strony, gdzie indziej się tego spodziewać jak nie na stadionie zespołu typu Barcelona… Na pamiątkę Maciek kupuje sobie getry piłkarskie, bo sam trochę gra, a tym można kolegom przyszpanować nie tracąc przy tym majątku (koszulka oryginalna 165 euro…).
Dziewczyny w tym czasie pojechały wspiąć się na Montjuic popatrzeć na widoczki. Ze stacji metra Paral-lel na tym samym bilecie można wjechać kolejką naziemną pod stację kolejki wiszącej, która zawozi z kolei pod twierdzą (bo wzgórze Montjuic jest bardzo niewysokie, ale rozległe i w tej okolicy jest całkiem sporo atrakcji, a nie tylko twierdza na szczycie). Do samego castelu się nie pchają, bo tam niewiele jest, a z tej wysokości i tak widoki wystarczą – na cały port i na Barcelonę. Jak się trafi pogoda to już w ogóle. Wjazd kolejką to ok 8 euro w jedną stronę, 12 euro w obie strony. Trzeba też być czujnym, bo w tej okolicy kursuje parę kolejek. Naziemne i linowe – w porcie widać latające gondole non stop, ale trzeba mieć świadomość, że to jest dwustacyjna kolejka… widokowa na port i marinę i nie dojeżdża na szczyt Montjuic. Na szczyt leci druga linowa, do której się dobija właśnie szynową – nie da się przesiąść z tej pierwszej. Więc wykupując bilety na kolejkę w Barcelonie – szczególnie, jeśli ktoś decyduje się kupować już z Polski – trzeba dokładnie sprawdzić, na której nam zależy i czy wpakowujemy się na tą dobrą. Potem dziewczyny odstawiły sobie kawał spaceru i przez Ramblę i Barri Gotic dotuptowują do Łuku Triumfalnego, gdzie ustawiamy sobie punkt zbiorczy przed obiadem. Dziś jesteśmy w trochę mniej turystycznym miejscu i z głupia frant wchodzimy do knajpy wyglądającej jak sprzed 40 lat, z kelnerami w wieku ok 70 lat nie gadającymi ni huhu po angielsku, ale za to wygląda nam to wszystko na interes rodzinny, w dużej części zapełniony lokalnymi. Jemy tu najtaniej, najsmaczniej i z najlepszą sangrią. Ot tyle w temacie. Próbujemy tapas jak zwykle, ryzykując zamawiamy rzeczy typu „una bomba” czy pinchos, które nam na dzień dobry absolutnie nic nie mówią. Przed zamówieniem flaków ratuje nas pan kelner upewniając się, że wiemy co robimy – pokazał nam na migi co zamawiamy. Dzielimy się trochę na wielbicieli owoców morza i osoby, które podchodzą do tego z dużą rezerwą, więc staramy się, żeby było w miarę różnorodnie.
Po obiedzie idziemy jeszcze na spacer do parku de la Ciutadella – jest tam cieplarnia i „oziębiarnia”, do których niestety nie ma wstępu, cale mnóstwo papug, jak w wielu zresztą miejscach w Barcelonie, jeziorko i kaskadowa fontanna z kaczkami. Bardzo miłe miejsce do przechadzki. Nam powoli odpadają nogi, więc idziemy do metra – Agata z Groszkiem i Maciek jadą do domu, a Ala z rodzicami próbują szczęścia i jadą rzucić okiem na kolejną z kamienic Gaudiego-Casa Vicens. I tutaj pech: cały dom jest w rusztowaniach: remont. Nie ma oglądania. Na szczęście mieszkamy niedaleko, a cała dzielnica jest do podziwiania.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (30)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2017-03-31 04:59
Dwa kierunki zwiedzania ...Każdy inny i interesujący!
 
 
slowiki

Agata i Maciek
zwiedzili 14% świata (28 państw)
Zasoby: 267 wpisów267 223 komentarze223 3227 zdjęć3227 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.05.2023 - 23.05.2023
 
 
10.07.2022 - 17.07.2022
 
 
17.10.2018 - 24.10.2018