Geoblog.pl    slowiki    Podróże    Katalonia i Barcelona 2017    Góry w chmurach
Zwiń mapę
2017
25
mar

Góry w chmurach

 
Hiszpania
Hiszpania, Montserrat
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2132 km
 
Tu lokujemy się w naszej miejscówce, która znajduje się tuż pod charakterystycznym masywem Montserrat. Góry nie są dziko wysokie, bo najwyższa ma chyba coś lekko powyżej 1200 m. n.p.m., ale mają bardzo ciekawe, obłe kształty i roztacza się z nich widok na połowę Katalonii. W naszym lokum jest też katalońska restauracja, w której zamawiamy całą stertę rzeczy, których nie było w Barcelonie: czyli tym razem nie tapas. Mama zamawia calcots – to jak się okazuje jest totalnie lokalny produkt, rodzaj cebuli wyglądający trochę jak mały por, który można zgrillować albo np. usmażyć w panierce i podać z sosem a la romesco, a do tego „morze i góry” czyli kurczaka i krewetki w sosie krewetkowym. Tata zamawia jakies dziwne coś, co nazywane jest naleśnikiem z mięsem, grzybami, ale wygląda bardziej jak zapiekane coś pod jajem i serem – podobno całkiem niezłe. Maciek zamawia talerz różnych mięch, a Agata i Ala canelloni – jedna „po babciowemu” z mięskiem drobiowym mielonym zapiekane pod sosem serowym, a druga z miejscowym serem twarogowym i szpinakiem z orzeszkami pinii w sosie grzybowym. Do tego banda standardowo zamawia sangrie, ale tym razem nie na bazie czerwonego wina, ale cavy – napój jest różowy i orzeźwiający, inny, ale smakowity. Na deser bierzemy na spółę jeden crème catalan – krem kataloński, który wygląda i smakuje jak crème brule, może trochę mniej zbity. Do Francji przecież rzut kamieniem. Wszystko nam w miarę podchodzi, no i znów coś innego. Z okien naszych pokoi widać Montserrat – niestety do połowy w chmurze. Postanawiamy jednak spróbować szczęścia i kulamy się autem na górę – to ledwie 9 km. Mama się trochę cyka, ale w naszym rankingu podjazdów ten nie jest jakiś straszny. Na górę można się dostać autem albo jedną z dwóch kolejek: jedną szynową albo drugą linową. Samochodem można dojechać na parking pod klasztorem Montserrat (jak się okazuje jednym z dwóch, bo ten widoczny z podnóża gór i z naszych okien, to inny klasztor, położony trochę niżej). Parking na 30 minut jest bezpłatny, potem jest rozliczany już nie na godziny, a na cały dzień i kosztuje 6.5 euro. Wjeżdżamy, wysiadamy i… jak nie lunie gradem. Biegiem chowamy się pod daszek, żeby przeczekać najgorszy moment. Zimno przepaskudnie. Na szczęście po chwili przestaje padać – i trochę na wariata decydujemy się, że ciśniemy dalej w górę. Spod klasztoru kursuje jeszcze jedna kolejka, szynowa, pod dużym kątem. Kosztuje 12.5 euro od osoby w obie strony i wjeżdża gdzieś na wysokość 1000 m, tak że widok jest zarówno na klasztor, jak i przy odrobinie tuptania na większą część Katalonii. Można stąd ruszyć pieszo na trasy po masywie – podobno bardzo przyjemne i chętnie byśmy się przeszli gdyby nie Groszek/zimno/późno/mokro/brak butów. Na górze na szczęście przewiewa chmury i pokazuje nam się trochę widoków – doliny widać aż po Barcelonę, więc tuptamy trochę w każdą stronę z tras odchodzących od kolejki. Skałki mają dość niesamowite kształty, a na pewno jeszcze lepiej wyglądałoby to w słoneczku. Ale cóż, pewnie wtedy i kolejka do kas byłaby sporo dłuższa;) Zjeżdżamy z powrotem do klasztoru, bo chcemy jeszcze wejść do bazyliki zobaczyć „Czarnulkę” – figurkę czarnej Madonny, która ma status mniej więcej naszej Matki Boskiej Częstochowskiej i można do niej podejść na wzniesienie za ołtarzem jak w Wilnie do Matki Boskiej Ostrobramskiej – ustawia się w kolejce i po kolei podchodzi po schodkach do figurki. W sezonie podobno 1.5h czekania. My uwijamy się zdecydowanie szybciej. Do muzeum już nie zdążyliśmy wejść, więc robimy jeszcze krótką przebieżkę po pamiątkach i obcykujemy okolicę, bo wyszło nam trochę słońca. Potem kulamy się za winkiel do naszego auta i… daleko widzimy ośnieżone szczyty Pirenejów. Szkoda, że dopiero teraz ech… nie wyszło nam z tą pogodą na góry ewidentnie, ale na to nic nie poradzimy. Trzeba będzie wrócić w bardziej sprzyjających warunkach, a tak pozostaje nam tylko oglądać góry daleko na horyzoncie. Zjeżdżamy na dół i w naszym miasteczku trafiamy na placu w końcu na prawidziwe pyszne, świeżo robione, ciepłe churros, z bardzo dobrą, budyniowatą, gorącą czekoladą: coś na co filowaliśmy, a w Barcelonie trafialiśmy tylko na smutne i zimne ciastki spod szklanej przykrywki z cienką, gorzką czekoladą: kicha! Tutaj mamy całą budkę churros – pychota!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2017-03-31 05:12
Piękne widoki!
 
 
slowiki

Agata i Maciek
zwiedzili 14% świata (28 państw)
Zasoby: 267 wpisów267 223 komentarze223 3227 zdjęć3227 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
16.05.2023 - 23.05.2023
 
 
10.07.2022 - 17.07.2022
 
 
17.10.2018 - 24.10.2018