Następnego dnia wracamy do Miasta Sztuki i Nauki, bo mamy bilety do Muzeum Nauki – można dorzucić parę euro i kupić je razem z biletami do Oceanarium. Można wejść też do planetarium z pokazami i kinem IMAX – my chętnie, ale z Leną byłoby ciężko, więc to odpuszczamy. Parkujemy dziś trochę dalej i znów zielonymi Ogrodami Turii docieramy do kompleksu, możemy go teraz obejrzeć od drugiej strony, wygląda bardzo futurystycznie. Dalej jest średnio z pogodą i nam wieje, więc chowamy się do Muzeum Nauki i tu klapa: ekspozycja jest dość nudna, mało interaktywna jak na to do czego jesteśmy już przyzwyczajeni, wymaga bardzo dużo czytania i nie wszędzie jest przetłumaczona na angielski. Przy zwiedzaniu z maluchem i niehiszpańczykości – dla nas niestety porażka. Zwiewamy stamtąd dość szybko i zastanawiamy się, co by tu właściwie zrobić z resztą dnia – po dalszym spacerze ogrodami i powrocie do hotelu zaczynamy rozglądać się za jedzeniem- okazuje się, że wbić się gdziekolwiek, gdzie wujek Google daje dobre oceny, to jakaś niemożliwość, a przynajmniej tak jest w sobotę. Nauczeni południowymi zwyczajami – że restauracje są otwarte tak między 13:30 a 16:30-17, a potem dopiero np. od 20 wytrwale próbujemy w paru knajpach i dopiero do czwartej udaje nam się jakimś psim swędem dostać. Tu okazuje się, że normą jest gotowe menu, gdzie ma się 3-4 przystawki – tutaj nazywane entradas, wszędzie indziej w Hiszpanii wrzucilibyśmy to pod tapas i już – potem do wyboru jedno danie główne, zwykle jest mięsko lub ryba i na koniec 2-3 mini deserki i takie coś, bez picia, kosztuje ok. 20-25 euro na osobę. Cały taki obiad zajmuje mnóstwo czasu, kelnerzy uwijają się tak, że jestem pełna podziwu i z tego co się rozglądaliśmy, to zdecydowanie większość klientów zamawia właśnie te menu, a menu a la carte jest trochę awaryjne – wydaje się więc, że warto brać to takie menu dnia, bo przy takim przemiale na pewno mają świeże produkty. Cała akcja obiad zajęła nam dobre 3 godziny i wróciliśmy pełni po kokardki. Robimy jeszcze szybki kurs do pobliskiego Supermercado po zapas owoców dla malucha i resztę wieczoru spędzamy rodzinnie- trenując pierwsze Lenowe kroki na hotelowym korytarzu.