Zawijamy do naszego bardzo przyjemnego mieszkania po drugiej stronie ulicy od większości piwnic winiarskich (czy też szampańskich) i na piechotę lecimy do centrum, żeby wyrobić się ze zwiedzaniem katedry, zanim ją zamkną. Budowla robi piorunujące wrażenie. Do tego fasada jest ewidentnie świeżo wyczyszczona i jaśniutka, koronkowa prawie jak Sagrada Familia, przepiękna. Wejść do środka można za darmo, a we wnętrzu, szczególnie w tak słoneczny dzień jaki nam się trafił, duże wrażenie robią witraże. Przepiękne, z intensywnym kolorami, mnóstwem szczegółów, misterne – część z nich w klasycznym stylu, ale część bardzo nowoczesnych, nietypowych, w tym w odcieniach szarości. Katedra jest duża, prócz witraży odrobinę goła, ale z wieloma kaplicami po obu bokach i za ołtarzem, ze sporą częścią poświęconą Joannie D’Arc. Jej pomnik stoi zresztą przed katedrą. My się nie możemy napatrzeć na fasadę z dwiema monumentalnymi wieżami (82m każda), a potem postanawiamy trochę pokrążyć po mieście. Trochę sobie spacerujemy ciekawi, czy mają tu jeszcze coś równie zachwycającego, a trochę z nadzieją, że znajdziemy jakieś zachęcające miejsce na zjedzenie jakiejś sensownej obiadokolacji. Ale otwartych lokali jest bardzo niewiele, bo jest późne popołudnie w niedzielę. Ku naszemu smutkowi knajpy we Francji funkcjonują jak we Włoszech i w godzinach, w których najchętniej zjedlibyśmy obiad, restauracje są zamknięte. Większość z nich funkcjonuje mniej więcej 12-14, a potem otwierają się znów dopiero o 19. Miasto jest bardzo przyjemne, ładne, ale nie znajdujemy nic, co by przykuło jakoś szczególnie naszą uwagę. Udaje nam się w sklepie kupić jakieś zapasy na wieczór (w tym wybór z lokalnych chipsów, wiadomo, że jest się we Francji, gdy ma się do wyboru 4 różne warianty chipsów serowych…), więc wracamy do mieszkania odetchnąć po intensywnym i ciepłym dniu.