Następnego dnia musimy sami zorganizować sobie śniadanie i najpewniej coś obiadowego. Za radą znajomych lecimy do polecanej piekarni na mieście… zamknięta, urlop. No dobrze, to kolejna. Zamknięta, bo… poniedziałek (!). I zadziwiająco dużo miejsc było dziś zamkniętych właśnie dlatego, że nie pracują, bo poniedziałek, co było dla nas niemałym szokiem (piekarnie, restauracje, sklepy, muzea). W końcu docieramy do piekarni numer 3, gdzie znajdujemy ciągnące się rzędy dobroci, quichy, bagietek, kanapek, eklerek, ciastek francuskich i croissantów, babeczek, tortów, słodkich bułeczek, porcjowanych ciast, chlebów, ciasteczek, no oczopląs. Sprzedawczynie ni huhu po angielsku, my ni huhu po francusku, więc wybieramy parę egzemplarzy na chybił trafił językiem migowym (quiche trafiliśmy jednego z boczkiem, drugiego z łososiem), a potem próbujemy upolować jeszcze gdzieś jakąś kawę, co też okazuje się wcale nieprostym zadaniem (swoją drogą na chwilę obecną wygląda na to, że we Francji nie ma instytucji ice latte- nawet, gdy w desperacji próbowałam dorwać jedno w McDonald’s. A gdy poprosiłam w kafejce, to powiedzieli mi, że nie robią, ale jak bardzo chcę to mi mogą przynieść kawę i lód w osobnej szklance:P). Potem punkt 9 idziemy do bazyliki św. Remigiusza (wejście za darmo), która aż tak fenomenalna jak katedra nie jest, ale i tak robi niemałe wrażenie. Szczególnie, gdy jak my jest się jedynymi osobami w ogromnym kościele. Znów swoje zrobiły witraże, wysokość świątyni, a tutaj dodatkowo mauzoleum z grobem św. Remigiusza i olbrzymi żyrandol na świece. Potem lecimy na nasz szampański tour – zaraz obok naszego wynajmowanego mieszkania tuż obok siebie ma siedziby wiele firm produkujących szampany (w końcu jesteśmy w sercu Szampanii), a większość z nich oferuje różnego rodzaju toury dla zwiedzających: a to grupowe, a to indywidualne, a to z różnego stopnia rozbudowaną degustacją trunków lub wręcz pakiety z obiadami włącznie (oferty zaczynają się mniej więcej od 25 euro za osobę). My jesteśmy mocno krępowani czasem i naszym harmonogramem i jedyna w sumie wycieczka, która się w niego wpisywała to indywidualne zwiedzanie piwnic/kopalń z pojedynczą degustacją we Vranken Pommery. Ta firma zresztą ma chyba najbardziej finezyjne, kolorowe budynki w swojej siedzibie, które początkowo braliśmy za współczesny chwyt marketingowy, a końcowo okazały się w rzeczy samej chwytem marketingowym, ale z XIXw. Większość firm jest koło siebie, bo w tej części Reims znajduje się system kopalń wapienia, jeszcze z czasów rzymskich, który wykorzystywano do budowy budynków w okolicy. Kopalnie-dziury połączono potem siecią tuneli, wyrównano do poziomu 30m pod powierzchnią ziemi i wykorzystuje się obecnie jako piwnice z idealnymi warunkami do produkcji szampana – 10C cały rok i 98% wilgotności. Można zejść na dół i zwiedzić wydzielony kawałek piwnic, zapełniony starymi butelkami różnego rodzaju oraz… sztuką nowoczesną. Fanami sztuki raczej nie jesteśmy i w przeszłości woleliśmy toury z przewodnikiem, żeby nam trochę opowiedział (tu nam się nie trafił), ale nadal nowe doświadczenie (byliśmy w hiszpańskiej winnicy rodzinnej, we włoskiej korporacyjnej siedzibie producenta Marsali, teraz jest francuski szampan, każde inne). Do degustacji szampan w wersji brut (większość jest brut niestety), dość przyjemny, choć na mój gust odrobinę za wytrawny (Maciek niepijący bąbelków poza weselnymi toastami i przyzwyczajony, że te są zazwyczaj w formie Igristoje, czyli raczej słodkiej, zamoczył usta i zrobił „ble”. Co w sumie dobrze, bo jako kierowca nie miał chyba poczucia straty:P).