Następny przystanek, jedyny na 2 noce, mamy w Caen. Zajeżdżamy tam bardzo późnym popołudniem, więc mimo żaru i zmęczenia ruszamy zaraz w miasto zobaczyć cokolwiek. Kierujemy się w stronę zamku, bo jak wyczytaliśmy, ma być tam zamek Wilhelma Zdobywcy, więc prawie że tysiącletni. Wprawdzie wg godzin otwarcia miałby już być zamknięty, ale… okazuje się, że mury są otwarte, można bez problemu zrobić sobie skrót przez zamek, wchodząc wewnątrz murów i wielu miejscowych tak sobie ten teren przecina. W środku murów z kolei jest parę budynków, które służą różnym celom m.in. na muzeum sztuk pięknych. Szumnie zapowiadany zamek Wilhelma Zdobywcy to odkryte parę kamyków z fundamentów... Tuptamy więc w stronę opactwa męskiego, do którego udaje nam się wejść dosłownie 5 minut przed mszą i zobaczyć grób Wilhelma Zdobywcy. Ledwo człapiąc po całym dniu upału skręcamy w uliczki wyłącznie dla pieszych i w jednym z ogródków robimy przerwę na drinki;) Maciek chce spróbować calvados, czyli lokalnego trunku destylowanego z lokalnego cydru z lokalnych jabłek. Calvados okazuje się mega podobne do rakiji i było średnim pomysłem, za to sangria jak zawsze jest jak złoto;) Caen wydaje nam się najbrzydszym i najzwyklejszym z miast, które do tej pory mieliśmy na trasie.