Nocleg mamy w małym miasteczku Fougeres, do którego przyjeżdżamy z powodu zamku. Popołudniowe zwiedzanie niestety nam odpada, bo z powodu święta zamek ma skrócone godziny otwarcia, ale z mapką hotelową w łapce idziemy się przejść 2km trasą-pętlą wokół miejscowości, która prowadzi przez stare miasto, park, z którego rozciąga się panorama na zamek, a potem w dół wokół murów zamku. Jesteśmy już w Bretanii, kolorystyka się zmienia, bo domy są tu zbudowane z ciemniejszych materiałów i dachy mają grafitowe dachówki. Około 23 zaczynają się fajerwerki z okazji 14 lipca, ale my jesteśmy tak wyczerpani codziennymi marszami i upałem, że słyszymy je tylko przy zasypianiu. Następnego dnia rano zaopatrujemy się w quiche i croissanty śniadaniowe i tuptamy pod zamek. W cenie biletu jest audioguide. Okazuje się, że zamek bardziej imponująco prezentuje się z zewnątrz, ze względu na swoje mury i powierzchnię. W środku zostało niewiele, wchodzi się głównie do wież lub po murach obronnych, ekspozycja jest skąpa i tylko dzięki audioguidowi dowiadujemy się o tym, że zamek był w pasie walk o wpływy książąt Normandii, Bretanii i Maine, króla Francji i króla Anglii. Zamek malowniczy, ale mało interesujący.