Ruszamy z powrotem na wschód w stronę Paryża – ruch na drogach duży jak nigdy w czasie naszej jazdy, pewnie dlatego, że Francuzi mają długi weekend. Mnóstwo camperów, również takich, które dodatkowo, na przyczepce, transportowały jakieś mini autka, którymi można wjeżdżać do miast. Po 5 godzinach dojeżdżamy do Chantilly, do malowniczo położonego zamku znanego z bardzo dużych i działających stajni. Miejsce jest bardzo piękne, mijamy sporo par, które ewidentnie przyjechały na sesje zdjęciowe ślubne lub zaręczynowe. Bilet wykupuje się całodzienny, ma w sobie wejście do zamku, stajni i parku. Po raz kolejny zamek wygląda bardziej efektownie z zewnątrz, niż jego niewielka ekspozycja w środku. Do obejrzenia jest kaplica, parę komnat (z których największe wrażenie robi zapewne biblioteka) i parę sal z obrazami, z których najbardziej eksponowane są „Trzy Gracje” Rafaela (malusieńkie). Park wokół jest duży, ale mało zadbany, brak w nim kwiatów i ewidentnie cierpi z powodu ostatnich upałów. W stajniach oczywiście są konie, podejrzewam, że można umówić konne jazdy po parku (widzieliśmy takie grupy). Trafiliśmy nawet na jakiś pokaz we wnętrzu stajni, ale nasz francuski jest absolutnie zerowy i nie rozumieliśmy absolutnie nic, z tego co pani opowiadała o koniach, więc po 15 minutach próby zmyliśmy się. Upał, brak snu i długa jazda dawały się we znaki, więc po zorganizowaniu sobie jeszcze obiadokolacji (i ostatniego rzutu francuskich serów) jedziemy do hotelu spać;)