Lot o 7 rano, więc wstać trzeba o 4. Na lotnisko podwozi nas szwagier, odprawa zaskakująco sprawnie poszła. Sam lot w dużej części nad zachmurzoną Europą, dopiero w okolicach Alp trochę mniej chmur i można popodziwiać góry i jeziora. Pireneje niewidoczne, ale gratką był przelot dokładnie nad Barceloną: udało się złapać Sagradę Familię na zdjęciu. Podejście do lądowania w Maladze też jest dość spektakularne, bo samolot wykręca pomiędzy górami na północ od lotniska i widoki są malownicze. Prognozę pogody mamy ni w kij ni w oko, w pewnych miejscach 25 stopni, w innych deszcz ciągły i 17 stopni, co nam trochę utrudniło pakowanie się do jednego bagażu nadawanego, ale na lotnisku wita nas przyjemne 20- parę stopni. Z bagażem idziemy na stanowisko shuttle busów, gdzie jest człowiek z wypożyczalni aut Del Paso, zbiera nas w grupkę i zawozi parę minut do siedziby firmy. Wypożyczanie auta idzie sprawnie, wskakujemy w Nissana i lecimy na Rondę.