Na śniadanie mamy już plan, tuptamy do innego, ale równie tradycyjnego baru, zamawiamy każdy swoją porcję tostadas, porcję churros z czekoladą i sok z pomarańczy, a potem pakujemy się do auta, zjechać na południe malowniczą trasą wśród gór do morza, a potem autostradą śródziemnomorska już w stronę Malagi. Pogoda nas nie rozpieszcza – jest raczej rześko, a do tego zaczyna popadywać deszcz. Mimo to robimy szybki desant na Balcon de Europa, punkt widokowy w turystycznym miasteczku Nerja, wyglądającym już bardzo jak Costa del Sol (choć sol chwilowo brak). Desant trwa dosłownie 15 minut, bo mamy wykupione na godzinę 12 wejście do Cueva de Nerja i musimy jeszcze dojechać. Leje, brzmi jak idealna pogoda na jaskinię… pomyśleli wszyscy turyści na Costa del Sol nie mogąc wyjść na plażę ;) Przed jaskinią tłumy, w środku też, szło się trochę gęsiego, ale jaskinia totalnie warta odwiedzenia. Maciek zagłosował na nią, gdy wyczytaliśmy, że jest tam największy stalagnat na świecie. No jest. I to tak na środku wielkiej sali. Jednej z paru dużych sal w jaskini – przestrzeń i ilość formacji robią wrażenie. Do tego sala ze stalagnatem nazywa się dość dramatycznie Salą Kataklizmu. U dołu tego największego stalagnatu leżą potrzaskane grube stalaktyty, które wg audioguida spadły w wyniku trzęsienia ziemi 800 tysięcy lat temu. I tak leżą. W jaskini są też malunki naskalne, ale niedostępne dla zwiedzających. Zwiedzanie trwa około godziny, audioguide można sobie ściągnąć po polsku na appce, którą można sczytać kodem QR. Wychodzimy prosto w deszcz i w takim deszczu jedziemy do Malagi – pogoda nie pozwala zatrzymać się w żadnym miasteczku na jakąś miłą kawusię.