Ranek mija nam na pakowaniach i przepakowywaniach pomiędzy 3 różnymi samochodami, końcowo pakujemy się w jeden i w strugach deszczu i paskudnej mgle ruszamy dalej na południe. Najgorzej każdorazowo minąć nam Monachium, gdzie na obwodnicy zawsze się wpakuje w jakiś korek. Im dalej na południe, tym bardziej powinno być widać góry, ale deszcz i niskie chmury skutecznie je zasłaniają. Na następne 3 noclegi meldujemy się w Piding, miasteczku tuż tuż przy granicy niemiecko-austriackiej, pod Salzburgiem.
Salzburg okazał się zabójczo drogi i machnęliśmy ręką na noclegi w mieście. Jednak mimo paskudnej prognozy pakujemy się do auta i w ciągu 20 minut dojeżdżamy do Salzburga na popołudniowe zwiedzanko. Parkujemy niedaleko pałacu Mirabell- pałac jest zamknięty, bo niedziela, ale ogrody mimo niepewnej pogody pełne ludzi. Ze schodków świetnie widać starówkę, z górującą nad nią twierdzą Hohensalzburg. Z parku wychodzi się na dom Mozarta (jeden z dwóch – jeden, w którym się urodził, drugi, w którym mieszkał) i mostem można przejść na drugą stronę rzeki. My zauważamy rządek namiocików, więc nadrabiamy z dwóch stron spacer brzegiem rzeki, żeby przejść się po jarmarku. Stamtąd idziemy na „Monciak” Salzburga, czyli na zakupową uliczkę Getreidegasse, pełną sklepików z Mozartowymi pamiątkami (w tym znanymi Mozartkugeln, czekoladowych pralinek z nadzieniem marcepanowym i stylizowanymi kaczkami do kąpieli, na które wpadliśmy już w Niemczech i nadal nie rozumiemy fenomenu). W deszczu dochodzimy na rynek, pod katedrę, aż w końcu pod dolną stację kolejki fenicular, którą można wjechać na wzgórze do twierdzy. My dzielnie wspinamy się na piechotę (żeby zaoszczędzić euracze i kalorie – oba na piwo :D) i na górze kupujemy bilety do twierdzy: opcji jest parę, w zależności od zakresu zwiedzania. My decydujemy się na najobszerniejszy bilet, bo chcemy zobaczyć komnaty. Twierdza jest naprawdę spora, i choć we wnętrzach nie ma bardzo wiele do zwiedzania, to to co jest, jest ciekawe. Komnaty biskupa są kolorowe i niespotykane, widoku z tarasów i wież przepiękne (nawet z górami tylko trochę wyłaniającymi się z chmur), sala z makietami Salzburga i krótkim opisem historii daje dobre pojęcie komuś, kto, tak jak my, niezbyt się orientuje w temacie. Spędzamy w murach więcej czasu niż nam się wydawało i wychodzimy wprost w urwanie chmury. Powoli wracamy do auta przez cmentarzyk przy Opactwie św. Piotra (katakumby niestety już zamknięte) i zahaczamy jeszcze o sklep po zakupy na śniadanie (bo po stronie niemieckiej sklepy ustawowo od 20 na co dzień i cały dzień w niedzielę zamknięte).