Do nocy omawiamy plany na następny dzień, które jak się rano okazuje, szlag trafia przez pogodę. Chmury przykrywają góry prawie do podstawy i nawet brak ciągłego deszczu nie za wiele nam pomaga. W tym wypadku planowana kąpiel w jeziorze Chiemsee nazywanym bawarskim morzem, która miała być z widokiem na wyrastające w tym miejscu Alpy, Orle Gniazdo albo wspinaczka na Kampenwand odpadają (z tego ostatniego Aga się nawet cieszy, bo okazało się, że pod szczytem są łańcuchy i ekspozycja i istniało duże ryzyko, że lęk wysokości ją unieruchomi). Mimo tego, że mieliśmy całe listy tego, co możemy robić w tej okolicy, wszystko w obliczu braku widoczności traci sens. Szukając atrakcji pod dachem jedziemy do kopalni soli w Berchtesgaden (jak absolutnie wszyscy turyści w rejonie) i odbijamy się od kasy z informacją, że wejście dostępne dopiero o 16:40 – w tej sytuacji darujemy sobie. Podejmujemy ryzyko i jedziemy do Schonau am Konigsee, na najbardziej północnym skraweczku wcinającego się między góry jeziora Konigsee. Stąd kursują łódeczki po jeziorze – ale przy górach do połowy zasłoniętych takich rejs wydaje się nie mieć większego sensu. Zamiast tego kulamy się jakieś 15 minut na odrobinę bardziej wysunięty punkt widokowy, a potem przenosimy do Bad Reichenhall, gdzie obiad jemy w lokalnym browarze – tu mając tłumaczy pod ręką faktycznie idziemy w potrawy regionalne, Maciek będzie golonkę, a Agata coś co wygląda jak kluski francuskie zapiekane w serze w prażoną cebulką – Käsespätzle. To oczywiście w dodatku lokalnych piw. Po miasteczku robimy krótki spacer, a na resztę wieczoru przenosimy się do term Rupertusa – nas nie o tyle obchodzą same termy, czyli ciepłe basny, co bardziej kompleks saun. Są one porozrzucane po części pomiędzy zewnętrznymi basenami, różne różniaste, wydaje się, że ok. 10 łącznie, z ceremoniami ok. 5-7 minutowymi co pół godziny. I tak jak w Polsce, nawet gdy znak głosi, ze jest to strefa beztekstylna, to i tak co najmniej połowa ludzi wchodzi w strojach kąpielowych, tak tutaj nie było ani jednej osoby w kostiumie: biega się na golasa, często nawet bez ręcznika do owinięcia, podkłada się tylko na deski. Ceremonie trochę inne niż te, które widzieliśmy w Trójmieście, krótsze, bez muzyki, za to z peelingami z lokalnej soli, jakimiś balsamami z wyciągami z jakiegoś drzewa iglastego, czasem z prosecco czekającym po seansie :D Siedzimy tam ponad 3 godziny, wychodzimy prawie z zamknięciem, po ciemku wracamy na kwaterę i zasypiamy jak małe dzieci