Potem jedziemy zostawić auto na jednym z parkingów na obrzeżach Monachium i metrem jedziemy do centrum. Tak naprawdę w naszej podróży Monachium nie planowaliśmy, zakładając, że łatwo tu z Trójmiasta dolecieć i zrobić sobie nawet city break, ale pogoda skłoniła nas jednak do choćby krótkiego spaceru po mieście zamiast rozbijania się w naturze. Tu Kuba i Alex bywają dość często, oprowadzają nas więc po starówce, zachodzimy do katedry, sklepu FC Bayern i jednej z najbardziej znanych i tradycyjny browarni monachijskiego HB z wymalowanym sufitem i grającą na żywo orkiestrą bawarską. Idziemy też oczywiście pod Nowy (i Stary) Ratusz, gdzie widzimy tłum ludzi z komórkami – trafiliśmy idealnie na taniec bednarzy, czyli figurek umieszczonych na 2 poziomach wieży ratuszowej po wybiciu godziny przez mechanizm zegarowy. Stamtąd wychodzimy na Viktualienmarkt, który przypomina nam trochę La Boquerię w Barcelonie, tyle że w bawarskim wydaniu, po czym zostajemy zaciągnięci na spróbowanie świeżo smażonych, gorących schmalznudel na słodko, które przypominają nam donuty albo takie małe kulkowe pączusie. Do Residenz się już przez późną porę nie dostaniemy – trzeba się będzie na ten city break jednak wybrać osobno, do ogrodu angielskiego też kawałeczek drogi, ale Kuba prowadzi nas w kolejne ciekawe miejsce: do parku, gdzie w rzece narzuconymi kamlotami zrobiono falę surferską i gdzie najnormalniej w świecie ludzie surfują. Takich miejsc podobno jest w Monachium 3 i widok człowieka z deską surfingową na ramieniu w centrum nie powinien szokować. Dość niesamowity był to widok. Spacer kończymy na tapasach, a do Bad Tolz wracamy po ciemku