Jako że Konigsee i Chiemsee pożałowały nam widoków, wybieramy się dziś nad Eibsee, pod samo Zugspitze, który ma PRAWIE 3000m.n.p.m. i jest najwyższym szczytem Niemiec. Za lokalną poradą zamiast pakować się na drogę szybkiego ruchu, jedziemy tam zdecydowanie bardziej bogatą w widoki mniejszą trasą (do tego prywatną, za której przejechanie musimy zapłacić 6 euro!) wzdłuż koryta rzeki Isar, gdzie można się zatrzymać na nasze ukochane „miradory” i pocykać zdjęć. Trasą dojeżdżamy do Garmsch-Partenkirchen, a stamtąd już na parkingi: te nad Eibsee i do kolejki linowej na Zugspitze są w jednym miejscu (a miejsca mogą się skończyć). Pogoda jest dziś dużo lepsza, góry, choć trochę zamglone, całe widoczne. Na Zugspitze się tym razem nie wybieramy, kolejka kosztuje 72 euro od osoby (dla porównania, Nordkette w Innsbrucku około 40) i jest dość ekstremalna. Jezdzi tam tylko 1 wagonik, na bardzo długiej odległości, a lina jest wsparta tylko na jednym jedynym słupie. Z tego powodu kolejka ta szczyci się 3 rekordami świata (najdłuższa odległość liny, najwyższy słup podtrzymujący kolejkę, największa ilość metrów między stacją na dole a końcową „w pionie”). Na górze jest platforma do pochodzenia (co Kuba zaliczył na minus, bo po co komu wjeżdżać na górę, jak nie można stamtąd iść połazić) i opcja wespnięcia się na sam szczyt (ale to już chyba z bardziej profesjonalnym sprzętem). Jest też alternatywna kolejka, od strony austriackiej, którą widać z dołu. Naszym celem na dziś jest relaks nad jeziorem Eibsee, znad którego fantastycznie widać panoramę całego masywu z Zugspitze (oraz to jak ta kolejka faktycznie jest szalona:D). Po 3 dniach deszczu głupki nie pomyśleliśmy, żeby zabrać ze sobą kostiumy, a w jeziorze można się kąpać, jest parę oznaczonych plaż do kąpieli, a i entuzjastów sporo (woda była temperaturowo naprawdę spoko!). Trasa wokół jeziora ma jakieś 7 km, zajmuje ok. 1.5 h, choć jak się cyka zdjęcia (oczywiście), no to chwilę dłużej. A jest co cykać, bo widoki są bajeczne.